Rzadko zdarza się, że do Rzeszowa przyjeżdżają legendarne hard rockowe zespoły. Powstały w 1968 roku szkocki Nazareth zagrał w Rzeszowie dwa dobre koncerty – 1 i 3 września 2009 roku. Pomimo ponad czterdziestu lat rockowego stażu, emeryci z Nazareth byli w dobrej formie. Chociaż na scenie są bardzo statyczni, to pokazali klasę i warsztat, których wiele muzyków może im tylko pozazdrościć.
Poniżej przedstawiam zapis konferencji prasowej z 31 sierpnia 2009 roku. Na pytania dziennikarzy odpowiadali wokalista Dan McCafferty i basista Pete Agnew, grający w Nazareth od początku istnienia zespołu.
Horns up with Dan McCafferty
To już piąta wizyta Nazareth w Polsce. Jakie wrażenie wywarł na was nasz kraj?
Dan McCafferty: Byliśmy już tutaj kilka razy i zawsze jest wspaniale. Teraz Polska wygląda zupełnie inaczej niż w 1984 roku, gdy przyjechaliśmy tu po raz pierwszy. Na koncertach stali z tyłu goście w skórzanych płaszczach. Może to było KGB? A obecnie, nie wiem czy macie dobry rząd, ale ludzie są świetni. Zawsze mamy w Polsce dobrą publikę.
Pete Agnew: Po tych wszystkich wizytach wciąż z polskich słów znam tylko „Nazaret” (śmiech).
1 września zagracie w Rzeszowie kameralny koncert dla stu osób w restauracji Hotelu Imperium. Koncert połączony z kolacją i występami rewii tanecznej. Graliście już kiedyś w takim miejscu?
DM - To dziwaczny pomysł (śmiech). Nie przywykliśmy do takich sal. Ale nie jest dla nas ważne czy gramy dla stu czy dziesięciu tysięcy widzów. Zawsze staramy się zagrać jak najlepiej i dać z siebie wszystko.
Nazareth istnieje nieprzerwanie od 1968 roku. Kto zatem przychodzi na wasze koncerty? Pięćdziesięcioletni panowie czy osoby w wieku waszych dzieci?
PA – Na nasze koncerty przychodzą zarówno ludzie starsi, pamiętający nas z dawnych lat, jak i młodzież. Zdarza się, że gramy piosenki piętnaście lat młodsze od naszych fanów. Oprócz starych hitów gramy też nowe kawałki. Ale zawsze znajdzie się jedna zawiedziona osoba, która do nas przyjdzie po koncercie i powie eh nie zagraliście mojej ulubionej piosenki. Z góry przepraszamy (śmiech).
Waszą najbardziej rozpoznawalną kompozycją jest romantyczna ballada „Love hurts”. Nie czujecie się trochę dziwnie, że hard-rockowy zespół kojarzony jest z tak spokojnym utworem?
DM – Nigdy nie chcieliśmy nagrywać słodkich ballad, to nie my napisaliśmy tę piosenkę (jest to cover The Everly Brothers z 1960 roku – przyp. S.Z.). „Love hurts” to b-side z singla, który wyszedł jedynie na amerykańskiej wersji płyty „Hair of The dog”. Zresztą, oprócz naszej wersji tego utworu jest jeszcze ze czterdzieści innych.
Wydaliście dwadzieścia osiem płyt. Jaka jest wasza ulubiona? Dla wielu fanów waszymi szczytowymi osiągnięciami są „Razamanaz” i „Hair of the dog” z lat 70.
DM – Są też fani, którzy lubią wszystkie nasze płyty. A na dzisiaj to „The Newz” – nasze najnowsze dzieło – jest moją ulubioną płytą. Jest bardzo różnorodna. Ale kiedy nagrywaliśmy „Razamanaz” w 1973 roku, czy „Hair of the dog” w 1975 roku, to też czuliśmy, że to świetne płyty. Wiedzieliśmy wtedy, że nagraliśmy coś wielkiego. Dobra płyta to wynik iskrzenia między ludźmi z zespołu, a producentem. Brakowało tego na przykład przy „The Catch”. Poza tym, Nazareth nie jest zespołem, który ogląda się tylko wstecz na to, co zrobił przed laty. Staramy się ciągle tworzyć coś nowego. Nie jedziemy na tym, że nasza nowa płyta to syn „Razamanaz”, a następna to wnuk itd.
Słuchając starego Ac/Dc czy Guns’N’Roses nie sposób nie porównać waszego śpiewu. Czy czujesz się jakby ci wokaliści kopiowali twój styl?
DM – Axl Rose i Bon Scott z Ac/Dc nie kopiuję mojego śpiewu. Obydwoje są wspaniałymi wokalistami ze swoim własnym charakterystycznym stylem.
Pete, od 1999 roku w Nazareth na perkusji gra twój syn. Jak to jest grać razem ze swoim dzieckiem w rockowym zespole?
PA – Czwórka moich dzieci to muzycy i często grywamy razem w domowym studio. Mój syn bębni teraz w Nazareth. Nie traktuję go wtedy, jako syna, ale muzyka z zespołu.
Gracie już od czterdziestu jeden lat. Czujecie się dinozaurami rocka?
PA – Led Zeppelin są dinozaurami rocka. Oni i inne starsze od nas zespoły z lat 60., których już nie ma. Żeby być dinozaurem trzeba wyginąć. My żyjemy, więc jesteśmy tylko legendami rocka (śmiech). Chociaż Rolling Stones to też dinozaury, ale jeszcze grają. Te zespoły sprzedają poza tym najwięcej biletów. Na koncert Led Zeppelin w 2007 roku, aby kupić bilety zarejestrowało się dwadzieścia milionów osób. Dwadzieścia milionów! Popularne obecnie zespoły sprzedają po trzy tysiące biletów.
Nazareth jest jednym z niewielu szkockich zespołów, które zrobiły światową karierę. Czy jesteście szkockimi patriotami?
DM – Nie spędzamy za wiele czasu w Szkocji, bo gramy ponad setkę koncertów rocznie. Ale zawsze wracamy do domu na Święta. Lubimy szkocką tradycyjną muzykę. Chyba każdy lubi folklor własnej ojczyzny. Ale w Szkocji mamy okropną pogodę ciągle wieje i leje. Nie moglibyśmy tam zagrać w plenerze, tak jak w Rzeszowie na rynku. Ale za to mamy dobrą whisky.
W 2008 roku portal internetowy Galaxy Scotland przeprowadził plebiscyt na najbardziej seksownego Szkota. Do pierwszej dziesiątki nie trafił nikt z Nazareth. Dlaczego?
DM – Nie ma mnie tam, bo po prostu jestem brzydki (śmiech).
(relacja ukazała się w miesięczniku studenckim Pressja 09.2009)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz