Marzenia o fistingu, czyli recenzja filmu „Pięćdziesiąt twarzy Greya”

Nie jestem znawcą sztuki filmowej i może nie przerobiłem jeszcze całego Bergmana i Buñuela, ale staram się być na bieżąco. Z tego też powodu zaliczyłem seans „Pięćdziesięciu twarzy Greya” – filmu, który budzi spore emocje. Czy zasłużenie?


Emocjonująca nie jest raczej fabuła tego dzieła. Zwłaszcza z początku, kiedy bohaterka filmu, Anastasia Steel, spotyka tytułowego Christiana Greya. Młodego, bogatego, przystojnego, tajemniczego właściciela korporacji, który ma gadane, jest uprzejmy i emanuje posiadaną władzą. Ocieka też splendorem. Co zaskakujące, dziewczyna zakochuje się. Później bohaterka przeżywa dylematy, jest obsypywana prezentami, kończy studia, ulega Greyowi, lata szybowcem i takie tam. W międzyczasie w filmie pojawiają się tzw. momenty. Ale nie jest to szumnie zapowiadana „pornografia”, ale raczej urocze sceny z BDSM w tle, które swoją elegancją wpisują się w klimat hollywoodzkich scen łóżkowych. Gdzieś czytałam głosy oburzenia, że pokazują genitalia. Gdzie tam. Tylko włoszczyzna. Na pewno nic szokującego w tym filmie nie ma. Zresztą, myślę, że każdy, kto pracował w korporacji, miał takie momenty, gdy wracał do domu i chciał kogoś wybatożyć. Doskonale to rozumiem. Nie wiem, jak było w książce, ale widać, że Grey nie jest jakimś psychopatą i w gruncie rzeczy to wrażliwy chłopak, który po seksie lubi sobie pograć na fortepianie. Czy to nie romantyczne? Film wizualnie prezentuje się przyjemnie, aktorzy wydają się dobrze obsadzeni, a te wątki z BDSM niosą ze sobą jakąś świeżość i odróżniają obraz Samanthy Taylor-Johnson od standardowych walentynkowych hitów kinowych.

Może film fabularnie mnie jakoś szczególnie nie poruszył, zwłaszcza, że nie jest to zamknięta całość, a raczej przystawka do kolejnych siedemnastu części, ale podoba mi się historia, która stoi za tym wszystkim. E.L. James, mieszkająca na przedmieściach Brytyjka, kobieta w średnim wieku, matka dwójki dzieci, napisała książkę, w której młoda dziewczyna przeżywa erotyczne przygody w świecie sadyzmu i dominacji. Urocze jest to, że starsza babeczka zamiast grać w bingo i pielić ogródek fantazjuje sobie i przelewa to na papier. Już to sobie wyobrażam, jak Pani James faszerując indyka rozmyśla nad rozmową między bohaterami dotyczącą fistingu analnego i waginalnego. Jest w tym coś zabawnego i zarazem głęboko ludzkiego. Taka tęsknota za przygodą i odrobiną chłodnego romantyzmu. Marzenia o tajemniczym bogaczu, który da buziaka, a kiedy trzeba przełoży przez kolano i walnie klapsa. Po prostu urocze. Spójrzmy na to pozytywnie i nie spierajmy się o wartość artystyczną. Nie żałuję, że byłem w kinie na „50 twarzach Greya”, bo to dość przyjemny film, który wprawił mnie w pogodny nastrój. Chociaż teraz pewnie będę się zastanawiał, o czym myśli pani na poczcie, gdy z rozmachem wbija pieczątki.

Fot: kadr z filmu