Recenzja: Czesław Śpiewa „Księga emigrantów. Tom I” – lubię Cię Czesław

Co to się porobiło. Czesław Mozil zaczął budzić niezdrowe kontrowersje. Okazało się, że Czesław nienawidzi Polski. Czesław podpadł też Solidarności. Na dokładkę zrobił się antypolski. Serio? Ten Czesław, któremu żabka tonęła w betonie? Ten od piosenki o zdezelowanym telefonie? Dziwią się ludzie i w głowę zachodzą. Przecież Czesław Mozil powinien grać ładne, nieco bajkowe pioseneczki, śmieszyć akcentem i jurorować w telewizorze ku uciesze gawiedzi. On miał jednak inny plan. Plan zacny i nawiązujący do jego undergroundowych korzeni. Mozil rozliczając się z polską emigracją wpuścił do swojej twórczości ducha przewrotnej publicystyki i nagrał płytę zdecydowanie lepszą od swoich ostatnich muzycznych dokonań.


Księga emigrantów. Tom I”. Tytuł mówi sam za siebie. Czesław w 13 muzycznych odsłonach prezentuje losy emigranta a rolę drugoplanową gra tutaj Polska. Mozil wiadomo, urodził się w Polsce, jednak po latach spędzonych na emigracji po swoim powrocie do kraju traktowany jest jako swój, ale… nie aż tak do końca. Taki status jest idealny do spojrzenia na Polskę z odpowiednim dystansem. W tekstach swoje palce maczał poeta Michał Zabłocki więc trudno jednoznacznie ocenić na ile jest to także Mozilowy światopogląd ale przekaz bijący z „Księgi emigrantów” jest mocny i mało optymistyczny. Wizja zakładająca, że wszyscy Polacy wyjadą z kraju i będą robić za białych Murzynów jest przerysowana, ale ładnie odsłania przywary polskiej emigracji. Wydaje się, że Michał Zabłocki zebrał niemal wszystkie ponure stereotypy dotyczące emigrantów i poskładał je do kupy w zgrabne liryki.

Płyta zaczyna się skromnie i gorzko – „Milion na rok” zapowiada masowy exodus Polaków za granicę. Po nim następuje okryty złą sławą numer „Nienawidzę cię Polsko!”, który zarówno muzycznie jak i tytułowo nawiązuje do pewnego utworu Marii Peszek. Nie wiem skąd ten cały zamęt odnośnie tej piosenki, wszak nienawiść i miłość to uczucia tak bliskie, że miejscami równoznaczne. Taki właśnie jest ten numer – z pewnością nie ma tu tej banalnej jednoznaczności odczytywanej przez szukające sensacji media. Polska wzbudza ambiwalentne emocje a kawałek jest po prostu dobry. Ba, jeden z najlepszych na płycie. Pierwsza połowa płyty prezentuje się konkretnie. „Z dala od Polaków”, „Do kościoła”, „Poszukaj męża” i „Dom na budowie” stanowią najmocniejsze punkty programu. Później poziom nie jest już tak równy. Jest tu parę słabszych momentów jak ostry, ale zbyt infantylny „Biały Murzyn”, irytujący „Polski satelita” czy bajeczne „Łabędzie”.

Mimo tego, że muzyka nie jest grobowa to teksty są ponure. Zwłaszcza „Tango magister” i następujący po nim utwór „Tato wyjedź” wprawiają w przygnębiający nastrój. Nie jest dobrze, zdaje się śpiewać Czesław. Dobrze za to prezentuje się odświeżony styl muzyki Mozila. Muzycznie jest prościej, konkretniej i bardziej nowocześnie niż wcześniej. Oszczędne aranże, bez zbytniej teatralności i rozbuchania, jakie Czesław pokazał na swoich poprzednich albumach wyszły na dobre. Daleko padła „Księga emigrantów” od „Czesław śpiewa Miłosza”. Mozil nie pozbył się jednak swoich cech charakterystycznych. Dalej mamy tu emocjonalną i przerysowaną interpretację, bogate instrumentarium i osobliwe połączenie prostych melodii z muzycznym kunsztem i zaskakującą aranżacją. Mi się podoba. Lubię Cię Czesław. Za tę płytę i za całokształt. Jest dobrze – polecam!

Czesław Śpiewa „Księga emigrantów. Tom 1”, wyd. Mystic, październik 2014

Recenzja: Bracia Figo Fagot „Discochłosta” – smętny powrót wojowników wódy

Są żarty, które śmieszą nawet na trzeźwo. Te Bracia Figo Fagot ujawnili na swoim debiucie. Są żarty, które śmieszą po drugiej bani. Te poznaliśmy na „Eleganckich chłopakach”. Są też żarty, które nawet po trzecim kielichu wydają się równie suche, co język w niedzielny poranek. No i ten poziom dowcipu penetruje „Discochłosta” – trzeci album w dorobku alko-polowych rewolucjonistów.


Czy można stworzyć kolejne 12 utworów w konwencji disco-polowego pastiszu, które będą chwytały równie mocno jak za pierwszym razem? Pewnie można, ale Braciom idzie to coraz trudniej. Efekt zaskoczenia, który można było odczuć przy debiucie już nie działa. Wersy o zabieraniu świnek do kabiny wyeksploatowano już we wszystkich możliwych konfiguracjach. Damy z burdeli straciły już swój urok, a melodie oparte na ubogim podkładzie kibordu to zbyt mało. Trzeba coś zmienić. Ale co? Urozmaiceniem „Discochłosty” są nowe gatunki muzyczne, po które sięgają Bracia. Mamy tu italo-disco („Bella Putanesca”), pseudo reggae („Zalegizybać Marihuanen”), przesterowane gitary („Jak już coś jebać to tylko wódę”) i mocną klubową nutę („Jebać studia”). Wirtuozi disco kombinują też przy wokalach. Fagot melorecytuje jak zawsze, ale Figo co kawałek stara się śpiewać inaczej. W momentach, gdy zbliża się do barwy Zenona Martyniuka z Akcentu robi się niebezpiecznie, ale jest różnorodnie. Czuć, że zespół szuka nowych pomysłów, ale brakuje to takich prostackich, bezpretensjonalnych hiciorów, jakich było sporo na debiucie. Nawet te singlowe kawałki są jakieś takie średniawe, chociaż to i tak jedne z lepszych kawałków na płycie. Może jeszcze „Bella Putanesca” i „Nigdy nie wierz mu…” zostają w głowie na dłużej. Ewidentnie czegoś tu brakuje.

Nie wiem, co będzie dalej z Braćmi Figo Fagot. "Discochłosta" udowadnia, że twórczość muzyczno-komediowa to czasami orka po ugorze. Panowie zbyt mocno wyeksploatowali już temat wódy, świnek, płatnej miłości, cyganów i dyskotekowych romansów. Może czas zrobić sobie chwilę przerwy i poszukać nowych inspiracji? Kolejna podobna płyta nie ma za wiele sensu. A może warto by było wydać teraz te 70 złotych na wróżbę u cyganki?

Recenzja: Bracia Figo Fagot „Discochłosta”, SP Records, październik 2014