Wywiad: Lao Che - Idziemy w kosmos!

Kiedy debiutowali płytą „Gusła”, nie wzbudzili większego zainteresowania. I gdy wydawało się, że będą kolejnym niszowym, undergroundowym zespołem, wybuchła bomba. Tą bombą okazała się historia Powstania Warszawskiego, opowiedziana w niezwykle ciekawy i przejmujący sposób. Później wszystko potoczyło się gładko – ogromna popularność i wypchane po brzegi sale koncertowe.  Lao Che są doskonałym przykładem na to, jak z prezesa firmy marketingowej, nauczyciela i byłego kierowcy ciężarówki stworzyć jedną z bardziej charakterystycznych grup rockowych w Polsce. Z wokalistą, gitarzystą i tekściarzem Hubertem „Spiętym” Dobaczewskim oraz obsługującym sampler Mariuszem „Denatem” Denstem rozmawiali Artur Gaweł oraz Sylwester Zimon.


Początki Waszej kariery muzycznej są niezwykle ciekawe. Wszystko zaczęło się od kapeli metalowej. Później założyliście skład hip-hopowy, a skończyliście grając rocka w Lao Che. Czujecie się spełnieni artystycznie? A może wciąż można Was nazwać muzykami poszukującymi?

Spięty: Gdybyśmy ciągle nie poszukiwali to nie bylibyśmy w tym miejscu gdzie jesteśmy teraz. Każdy dźwięk, który tworzymy jest poszukiwaniem. My chcemy grać oryginalnie. Nie chcemy być zespołem wtórnym. Wciąż szukamy niecodziennych rozwiązań.

Płyta „Powstanie Warszawskie” była mocno rockowa. „Gospel” to klimaty bardziej retro. W którą stronę pójdziecie na kolejnej płycie? Będziecie grali dance, jazz, folk czy może wrócicie do metalu?

S: Na pewno będzie Denst (śmiech). Może pojawi się trochę analogowej elektroniki, a mniej gitarowego grania. Na razie jednak nie skomponowaliśmy żadnego dźwięku. Nie mamy też żadnego planu. Wcześniej, przed skomponowaniem pierwszego dźwięku mieliśmy już w głowach cały pomysł na płytę. „Gospel” robiliśmy bardziej spontanicznie i teraz też chcemy pójść tym bardziej spontanicznym torem.

Były średniowieczne „Gusła”, wojenne „Powstanie Warszawskie”, bardziej współczesny „Gospel”. Dokąd teraz zmierzacie?

Denat: Idziemy w kosmos (śmiech)
S: Dokładnie. W kosmos idziemy! To wszystko nawet wpisywałoby się w tą analogową elektronikę, o której wspomnieliśmy.
D: Jeszcze żadnego pomysłu nie mamy, choć ten futuryzm może się na nowej płycie w jakiś sposób pojawić.

A więc cały czas podążacie drogą koncept-albumów?

S: Już po „Powstaniu Warszawskim” twardo sobie powiedzieliśmy: nie chcemy konceptów! Jak robiliśmy „Gospel”, to nie zamierzaliśmy grać ponurych dźwięków, tylko coś bardziej wesołego. Nie miałem żadnego pomysłu na koncept, wszystko zrodziło się jakoś spontanicznie. Stało się to w konsekwencji częścią jakiegoś planu, ale zupełnie niezamierzonego. W przyszłości jednak raczej będziemy od tego odchodzić. Choć na pewno nie stanie się tak, że stworzymy zupełnie różne kompozycje, które nie będą układać się w pewną całość. Nie z nami te numery!

Porozmawiajmy teraz o – bez wątpienia – najważniejszej płycie Lao Che, czyli o „Powstaniu Warszawskim”. Nie obawialiście się tworząc ten album negatywnej reakcji lub niezrozumienia ludzi, którzy przeżyli piekło tamtych czasów ?

D: Nie baliśmy się tego, bo robiliśmy to przede wszystkim dla siebie. W tamtym okresie Lao Che było wybitnie niszowym zespołem. Właściwie intrygował nas sam temat i relacja, która mogłaby zaistnieć między muzyką, jako ilustracją, a tamtymi czasami. Ten pomysł przyszedł dość spontanicznie i nie zastanawialiśmy się nad tym czy przyniesie to jakieś negatywne konsekwencje.

Powinniście mieć dożywotnią pensję w MENie, bo tak naprawdę staliście się alternatywnymi nauczycielami historii w Polsce. Jak czujecie się w tej roli?

S: Nie było mowy o jakichś celach dydaktycznych przy tworzeniu tej płyty. Nie chodziło nam o to żeby zainteresować ludzi tematem. Staraliśmy się jedynie wyobrazić każdego z nas w tamtych okolicznościach i to było w tym najciekawsze. Temat jest tak rozległy, tak niezwykły, że dla każdego z nas było to dużym przeżyciem. Pomysłodawca płyty – Denat – tuż po jej wydaniu stwierdził, że jest już spełniony i płyta spokojnie może trafić do szuflady. W końcu jednak zdecydowaliśmy się wyjść z nią do ludzi. Ktoś się tym zainteresował i temat zaczął żyć własnym życiem.

Najnowsze dzieło „Gospel” znacząco różni się od Waszych wcześniejszych dokonań. Czy nie było tak, że chcieliście w końcu odpocząć od napiętej i poważnej atmosfery na „Powstaniu Warszawskim” i „Gusłach”?

D: Było dokładnie tak jak mówisz. Nie chcieliśmy żeby kojarzono nas tylko i wyłącznie z tematami historycznymi. Cały zbitek emocji, który był na „Powstaniu Warszawskim”, zniknął i tak oto poszliśmy w zupełnie inną stronę.

Ostatnia płyta nagrana była w technice analogowej. Dlaczego zdecydowaliście się na taki nietypowy zabieg?

D: Chyba mamy inne podejście do muzyki niż reszta zespołów. Interesujemy się starym sprzętem, który niejednokrotnie pochodzi z poprzedniej epoki. Zawsze doszukujemy się jakiś nowych walorów dźwiękowych, które przy nagrywaniu przeważnie się pojawiają. Technika analogowa wychodzi nam zdecydowanie naprzeciw. Jest czasami pełna różnych mankamentów, ale zdaje egzamin. Na nowej płycie analogowo na pewno będziemy chcieli nagrać bębny. A jeśli Spięty mówił o analogowej elektronice, to oczywiście i ona się tam pojawi.

Nagraliście trzy świetne płyty, zawieszając sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Nie obawiacie się, że możecie jej nie przeskoczyć?

S: Jak debiutujesz nie czujesz stresu. Robisz to, co Ci się podoba i nie zastanawiasz się jak zostaniesz przyjęty. Natomiast później, masz jakąś swoją drogę i wyruszasz w podróż. Ktoś Ci w tej podróży towarzyszy. Pojawiają się fani, którzy interesują się tym, co robisz, sprzyjają temu bądź nie. Presja istnieje. Nie da się od tego uciec, ale staramy się trzymać bezpieczny dystans do niej.

Nie uważacie, że macie teraz tak mocną pozycję na scenie, że nie ważne jak dziwną płytę nagracie i tak będzie dobrze recenzowana?

S: Nie ważne, co nagramy i tak pieniądz będzie. Tak się czujemy (śmiech). A tak na poważnie, jest to bardzo niewygodna pozycja. Jesteśmy zespołem, który ludzie bacznie obserwują. Jednego dnia publiczność może nas kochać, a drugiego dnia zupełnie się od nas odwrócić. Czasami jednak mówimy sobie, że jesteśmy zupełnie beznadziejni i to pomaga nam zejść na ziemię. Dziś jest euforia, tłum i sukces, a za rok, z nową płytą, może być o wiele mniej ludzi na koncertach.

Spięty, przyznałeś, że tworzysz teksty wyłącznie do gotowej muzyki. Czujesz się artystą-poetą czy jesteś raczej tekściarzem - rzemieślnikiem?

S: Nie wiem, trudno powiedzieć. To jest skomplikowana sprawa. Chcę pisać, ale jakoś nie mogę się zrealizować. Jestem niezorganizowany i zagubiony. Jak już mam gotową muzykę to dopiero wtedy się mobilizuję. Potrzebuję działać pod presją, aby móc tworzyć. Nigdy nie napisałem niczego do szuflady. Czytałem kiedyś wywiad z Kilarem, który powiedział, że, podobnie jak ja, nigdy nie napisał niczego od siebie. Od początku pisał na zamówienie i nawet nie miał możliwości żeby powiedzieć „eee napisałbym sobie coś”.

Jesteście już zespołem profesjonalnym, czy wciąż muzyka nie jest waszym źródłem utrzymania?

S: U nas profesjonalizacja przebiegała dosyć łagodnie. To nie było tak, że mówimy rzucamy robotę i gramy trasę koncertową przez rok. Denat ma wolny zawód – jest nauczycielem języka angielskiego – i jeżeli nie gramy koncertów, to on daje jakieś lekcje. Ja żyje tylko z muzyki. Krojc, nasz gitarzysta, ma swoją firmę marketingową. Jeżeli jednak chodzi o utrzymywanie się, to lwia część naszych zarobków pochodzi z muzyki.


(wywiad ukazał się w miesięczniku studenckim Pressja 02.2009)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz