Czesław Śpiewa, a właściwie Czesław Mozil, zaczynał swoją karierę w undergroundowym duńskim zespole Tesco Value. W 2008 roku wydał swój pierwszy polskojęzyczny solowy album „Debiut”, który w krótkim czasie zdobył status platynowej płyty. Wydana później reedycja debiutanckiej płyty Tesco Value pokryła się złotem. Z Czesławem Mozilem dzień po jego pierwszym w karierze rzeszowskim koncercie w listopadzie 2008 roku rozmawiał Sylwester Zimon.
Fot: Katarzyna Pięta
Kojarzysz postać Czesława z serialu „Włatcy Móch”?
Czesław Mozil: Moja wytwórnia wyłożyła wiele kasy pięć lat temu, aby wypromować ten serial, a zwłaszcza postać Czesia (śmiech). Wiem, że jest bardzo popularny w Polsce, ale nie myślę za bardzo o tym. Nie miałem jeszcze czasu, aby obejrzeć wszystkie odcinki „Włatców Móch”.
Twoje imię kojarzy się także z postacią Czesława Niemena.
CM: Jak najbardziej. Kiedyś pewna pani przed koncertem jak zobaczyła na plakacie Czesław Śpiewa to się spytała czy śpiewa repertuar Czesława Niemena czy Czesława Fogga? A on był Mieczesław, a nie Czesław. Ja jestem wielkim produktem marketingowym i nie nazywam się Czesław tylko Piotrek.
Czy ta wymyślona przez Ciebie postać wykreowanego przez wytwórnię Piotrka nie jest aluzją do Piotra Kupichy z popularnego ostatnio zespołu FELL?
CM: O, popatrz, nawet nie pomyślałem o tym. Powinienem chyba wymyślić jakieś inne imię, bo jak najbardziej nie mam nic przeciwko FEEL. Odkąd Czesław Śpiewa stał się znany to wiele osób próbuje doszukać się pikantnych historii.. Ludzie kochają mówić „aha wiedziałem, że coś jest nie tak”. Parę razy na koncertach mówiłem publiczności, że wszystko to wielka ściema i naprawdę nie nazywam się Czesław tylko Piotrek. Po koncercie w Stalowej Woli przyszła do mnie dziewczyna i mówi, że chce autograf, ale ten prawdziwy, bo dobrze wie, że nie nazywam się Czesław tylko Piotrek. Ludzie kochają takie rzeczy i w nie wierzą, choć to żarty są. Na Onecie słyszałem takie wypowiedzi „jak on może nazywać się Czesław i zabierać komuś artystyczne imię”. Ja nie mam nic do ukrycia, i robię swoje, ale ludzie muszą wiedzieć skąd, po co, jak i dlaczego.
Jakiś czas temu w wywiadzie dla Empik.com powiedziałeś, że Kasia Nosowska jest jedyna polską gwiazdą. A co z całą resztą polskiej sceny muzycznej?
CM: Jest wiele innych znakomitych postaci, ale Kasia dla mnie jest jedną z takich mitycznych osób, które, uznaję za gwiazdę. Są różne gwiazdy. Ludzie mają swoje gwiazdy, co tańczą na lodzie i dopiero stajesz się nią, jak tańczysz na łyżwach. Sam dostałem propozycje do tańca na lodzie i tańca z gwiazdami, ale muszę się szanować, więc odmówiłem. Piętnaście minut sławy mi odbija i nie będę brał udziału w trzeciej czy ósmej edycji jakiegoś programu. Muszą przyjść do mnie z pierwszą edycją obojętnie, jaka będzie głupia i wtedy będę brał udział (śmiech). Ale to nie jest coś, co chciałbym robić. To nie mój czas żeby występować w dziwnych programach, mimo tego, że ciotki na Śląsku bardzo by się ucieszyły jakby widziały Czesia przed kamerami. Teraz w Polsce słowo celebrity ma inne znaczenie niż kiedyś, dla wielu ludzi jest obojętne, co robisz. Myślą „nie wiedziałem o tym, że on śpiewa, ale patrz jak ładnie tańczy, patrz jak kamera go filmuje ładnie”. Dla nich tylko to, co się dzieje w tym pudełku, to są prawdziwe gwiazdy, bo jest ładny obrazek i publika bije brawo.
Czy czujesz się Steffenem Mellerem polskiej muzyki, czy chociażby następcą Ivana Komarenki? Człowiekiem czerpiącym z popularności programów w stylu „Europa da się lubić”?
CM: Na pewno coś w tym jest. To trochę taki romantyzm, że wracam do Polski z zagranicy i Polacy to lubią, ale ja przyjeżdżałem tu od dawna do ciotek i przyjaciół. W Polsce bywałem cztery, pięć razy rocznie. Dla mnie Polska nie jest krajem, który kiedykolwiek opuściłem. Nie ukrywam tego, że mieszkałem za granicą, ale emigracja jest naturalną częścią polskiej historii. Myślę, że ci emigranci będą teraz powoli tutaj wracać. Jeżeli ja mogę dać coś Polsce, troszeczkę dobra, dystansu czy uśmiechu to warto żebym tu mieszkał. Mam dwa domy, dwa paszporty, nigdy nie czułem się Duńczykiem, ale jestem bardzo zduńczony. W Danii uważają mnie za Polaka, a wyjechałem tam jak miałem sześć lat. Jestem chłopakiem z podwórka, na pewno nie jestem polskim Duńczykiem, a wystąpiłem w programie Moniki Richardson „Orzeł czy reszta”, bo bardzo ją lubię i było miło.
Czy twoja muzyka jest popularna w Danii?
CM: Nie. Koncertowałem z Tesco Value w Danii, ale to był underground, sprzedaliśmy może tysiąc egzemplarzów naszej płyty.
Zatem można pomyśleć, że próba zaistnienia w Polsce była skokiem na kasę. Próbą wyjścia z undergroundu do mainstreemu?
CM: Nie oczekiwałem takiej popularności w Polsce, jaką mam, myśleliśmy, że jak sprzedamy trzy tysiące egzemplarzów to będzie niesamowity sukces. Polska jest wspaniałym rynkiem muzycznym, lepszym niż Dania. Polska to ogromny kraj, można tu dużo koncertować, a w Dani, po miesiącu trasy znasz już prawie wszystkie kluby. Może dlatego wydaje mi się, że w Polsce z muzyki da się wyżyć o wiele łatwiej niż w Danii. Tam jest tak, że nawet jak ktoś ma hity w radiu i sprzedaje po dziesięć tysięcy płyt to i tak gra tylko sześć koncertów na jesieni. To mały kraj. Z undergroundowym Tesco Value graliśmy w Polsce po trzy, cztery trasy rocznie. To była frajda – być nieznaną kapelą, grać dużo koncertów i budować swoje grono fanów.
Czym dla Ciebie jest sukces?
CM: Sukces jest wtedy, kiedy lubisz grać i się cieszysz, że sprzedajesz dwie płyty po koncercie. Sukces jest też wtedy, gdy na koncertach było trzydzieści osób i ludzie mówili mi „kurde Czesław to było niesamowite.” Ja jeżdżę po Polsce i robię to samo od sześciu lat, zagrałem ze trzysta koncertów przed wydaniem „Debiutu” i budowałem swoją publikę, dlatego ludzie sięgnęli po tą płytę. Jak wydałem „Debiut” ludzie mówili, „co to jest? Nie znaliśmy go”. Za to wielkie grono muzyków i fanów wiedziało, kim jestem. Niektórzy mówią, że jestem wylansowany przez TVN, bo wystąpiłem tam w dwóch programach, ale też lansowany przez TVP, bo też tam wystąpiłem. Ludzie ekstremalnie cały czas, szukają czegoś żeby się doczepić.
Gdybyś miał sam określić swoją muzykę to, do jakiej szufladki byś ją włożył?
CM: Ja chciałem nagrać płytę alternatywną i popową. Dla niektórych to nie jest pop, a dla innych jest. Zrobiłem, płytę barwną i ocierającą się o granicę miedzy kiczem, a dobrym smakiem. Na przykład szybka solówka gitarowa w stylu Van Halen, mi się bardzo podoba. Jest to śmieszne, absurdalne i pokazuje dystans, ale tez pokazuje pomysłowość, muzykalność i odwagę.
Myślisz już o jakichś nowych nagraniach?
CM: Chciałbym zacząć nagrywać następną płytę latem. Będzie to kolejna solowa płyta. Chcę żebym mógł sobie grać solo, trio, w dziesięć osób, bo walczyć o kapelę jest bardzo ciężko. Nowa płyta będzie bardzo popowa, softowa, pojawią się znowu jakieś akustyczne aranżacje, zobaczymy jak to wyjdzie. Ludzie będą mówić „a widzisz już nie utrzymał swojego sukcesu”. Ważne jest dla mnie jeździć, poznawać nowych ludzi. Sprzedawanie płyt nie jest takie ważne. Nie myślę o tym ani o recenzjach. Zostało mi jeszcze ponad sto tekstów, które dostałem od Michała Zabłockiego i na pewno chciałbym do tego kiedyś wrócić, ale na razie nie mam na to ochoty. Gdybym powtórzył to teraz to by mówili „o, jedzie na fali”, a gdy wrócę do tego po nagraniu sześciu innych płyt to powiedzą „e, wraca do korzeni”. Obojętne, co nowego teraz zrobię i tak będę miał przejebane.
Teksty Michała Zabłockiego są zabawne i dziwaczne, nie uważasz, że głównie dzięki temu mogłeś zaistnieć i zdobyć taką popularność?
CM: Dla mnie to nie jest śmieszne. W mojej muzyce jest wielki smutek, dużo hard corowego smutku. Mnóstwo ludzi to wzrusza i to jest dobre. Na następnej płycie będą moje teksty, bardziej wesołe, popowe, na przykład o tym, że proszę się nie bać małych chłopców, którzy lubią się schylać i o tym, że moje serce tak bardzo chciałoby cię rozbawić. W przyszłości chciałbym z różnymi tekściarzami pracować. Co do wzruszeń w tekstach to pamiętam, że jak byłem młodszy to wzruszała mnie Madonna. Jak ona śpiewała „life is a mystery” ogromnie mnie to brało, a to takie proste słowa. Sztuka nie powinna być przeintelektualizowana.
Wytwórnia ma jakiś wpływ na to, co tworzysz?
CM: Ja mam taki kontrakt, że mało kto w Polsce ma tak dobry układ. Ludzie z wytwórni to moi koledzy, przed wydaniem „Debiutu” przywiozłem im gotową płytę i nic nie mówili. Oni są fanami muzyki, którzy byli na moich trzech koncertach i powiedzieli „Czesław chcemy żebyś wydawał u nas płytę po płycie”. Można mówić, że ktoś wyłożył na mnie kasę i mnie wylansował. W Internecie ludzie zamiast pisać, „ja sądzę, że”, to mówią, „k***a, ja wiem jak to jest”, ale ja się nie przejmuję. Wierzę, że jak przyjadę do Rzeszowa za dwa lata to nie będzie może tak wiele osób jak ostatnio, ale i tak będzie fajnie.
Jesteś artystą, chałturnikiem czy grajkiem?
CM: Jestem grajkiem. Wchodzę na scenę żeby zagrać dla ludzi i bardzo mi zależy na tym, żeby było to bardzo dobre na żywo. Chcę też pokazać, że forma koncertowa może być inna niż taka, że ja wchodzę na scenę i mnie podziwiają lub nie. Ja wchodzę i cieszę się, że wszyscy jesteśmy tutaj razem. Dla mnie jest to mała msza święta.
Pozujesz na słodkiego faceta, to tylko image czy prawdziwy Czesław?
CM: Jestem zajebiście słodki. Każdy chce być synkiem mamusi. Taki też mam wizerunek. Jak jestem u Kuby Wojewódzkiego, to mam grzywkę na bok, białą koszulę i krawacik, bo jestem słodki chłopczyk. Pewnie, że nie ubieram się punkowo, bo nie chodzę tak na co dzień. Dzisiaj jestem ubrany dresiarowo, bo tak mi jest wygodnie, nie będę o jedenastej rano chodził wypasiony.
W Rzeszowie grałeś na wieczorze poezji śpiewanej. Czujesz się częścią tego nurtu?
CM: Nie lubię takiego określenia. Przecież Kasia Nosowska też robi poezję śpiewaną, a jej tak nie nazywają. Nie czuje się poetą, nie wiem, co to jest poezja, jak coś mnie wzrusza to mnie wzrusza nie myślę, że to poezja. Jak ja mogę czuć się poetą jak ludzie twierdzą, że to nie są poetyckie teksty?
Dlaczego sprzedałeś swoją muzykę do reklamy?
CM: W Kopenhadze mam takiego kolegę, który mówi, że nie ma czegoś takiego jak sprzedanie się. Jest tylko zarabianie kasy. Sprzedałem do reklamy tylko muzykę. Wokalu lub twarzy bym nie dał. Dzięki tej reklamie pierwszy raz w życiu mogłem podzielić tą pulę, co dostałem na osiemnaście części i zapłacić wszystkim moim znajomym muzykom, którzy grali ze mną za darmo na płycie. Ludzie uważają, że najlepiej by było gdybym nic nie zarabiał i pisał pioseneczki biedny i głodny. Nie będę przepraszał za to, że mogę zarabiać pieniądze. Gdybym, nie zarabiał nie mógłbym tyle grać, bo bym musiał do tego dokładać. Teraz mam fajną pozycję, bo mogę grać, zarabiać na tym i jest publika, która chce przychodzić na koncerty.
Czy to, że pijesz na scenie nie przeszkadza Ci w graniu?
CM: Co ja wczoraj wypiłem? Jedno piwo i jedno whiskey. To jest jeszcze ok. Nie mam problemów z graniem na akordeonie po piciu. Lubię sobie wypić, ale nie zaczynam koncertu po sześciu piwach.
Jako były właściciel baru powiedz nam, jaki jest twój ulubiony drink?
CM: Kiedyś była to Frozen Margarita. Teraz White Russian, czyli dużo cukru, kahlua, mleko i wódka, ale muszę uważać, bo to strasznie kaloryczne jest.
Wytwórnia naciska na Ciebie żebyś dbał o linię?
CM: Dbają o mnie żebym się nie roztył, ale i tak jestem troszkę gruby. Nawet Krzysztof Zanussi powiedział mi, że nie mogę przytyć, bo śpiewam smutne piosenki i nikt nie uwierzy osobie, której się dobrze powodzi. Ja lubię kebaby o drugiej w nocy i balowanie, ale kupiłem sobie też karnet na siłownię.
Czy oprócz herbaty, którą właśnie pijesz jadłeś coś dzisiaj na śniadanie, czy jesteś na ścisłej diecie?
CM: Zjadłem też dwie kromki. Nie głodzę się, ale fajnie by było nie jeść po dziewiętnastej, jak to Doda bardzo mądrze powiedziała.
Fot: Katarzyna Pięta
(wywiad ukazał się w miesięczniku studenckim Pressja 11.2008)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz