Recenzja: Kat „Acoustic – 8 filmów” – popisowy numer Luczyka

W kategorii okładka roku nowa płyta Kata z pewnością nie powalczy. Nie oceniajmy jednak po okładce i przejdźmy od razu do zawartości. Trzy miesiące po sympatycznym albumie „Rarites” mamy na rynku kolejną płytę sygnowaną klasycznym logo Kata. „Acoustic – 8 filmów”, podobnie jak „Rarites”, pokazuje inne oblicze znanych numerów grupy. Z tym, że „8 filmów” pokazuje absolutnie niemetalowe oblicze akustyczne. Album najlepiej skwitować zdaniem – pokaz gitarowego kunsztu Piotra Luczyka.


Luczyk grać potrafi. Aranżować też. Patrząc z perspektywy warsztatu, akustyczny Kat robi spore wrażenie. Utwory przearanżowano i wsparto dodatkowym instrumentarium. Klawesyn, fortepian, wiolonczela, orientalne instrumenty perkusyjne. Do metalu to raczej nie pasuje, ale nie są to przecież metalowe ballady. Luczyk chciał stworzyć coś na wzór połączenia muzyki klasycznej z filmową. Coś z bogatym aranżem i odpowiednim klimatem.  I to się udało. Jest na bogato. Efekt potęgują wykorzystane efekty dźwiękowe budujące teatralną atmosferę. Muzycznie całość wypada bardzo dobrze – zmiany aranży, brzmienie, dodatkowe instrumenty. Z tej kontrowersyjnej dla wielu próby nowy Kat wyszedł obronną ręką i zaprezentował ciekawe, wartościowe dzieło. Może jedynie zaskakującą bluesową zagrywkę w „Delirium tremens” bym sobie mimo wszystko darował.

Wiadomo, jak Kat z Luczykiem to w składzie nie ma Romana Kostrzewskiego. Tym razem Piotr za wokalami obsadził Maćka Lipinę z grupy Ścigani. Ciepły, męski, blues-rockowy głos oparty na dobrym warsztacie. Wykonawczo poradził sobie dobrze. Brzmi przyjemnie i dobrze komponuje się z akustycznym brzmieniem. Roman by tak nie zaśpiewał, ale jego styl opiera się na innych zaletach.

Muzycznie jest bardzo dobrze, ale pozostaje pewien niesmak. Dlaczego płyta nazywa się „8 filmów” a ścieżek na płycie jest 12? Będą jakieś zaskakujące premiery? Spokojnie.  „Marzenie jednak spełnione” to dodatkowa solówka zgrabnie połączona z „Głosem z ciemności”.  „Czas pokoju” to z kolei dodatkowa przygrywka oparta na riffach „Czasu zemsty”. Tak samo jak „Sen, którego nie było”, który kontynuuje „Łzę dla cieniów minionych”. Trochę inna sytuacja jest z „Czy wygrałeś”, który oprócz dodatkowych 4 wersów tekstu do „Trzeba zasnąć” także jest kontynuacją utworu. Czyli faktycznie utworów jest 8. Nie wiem skąd się wzięły te dodatki. Może z potrzeby ochrony praw autorskich do dodanych motywów? Premier tutaj nie znajdziecie. Mamy tutaj dwa numery z „Mind cannibals”, pięć z „Ballad” i jeden z „Szyderczego zwierciadła”. Zmieniły się aranżacje stąd te nowe dodatki, zapowiadane w informacjach prasowych, jako pełnowartościowe utwory. Reklama reklamą, ale miejmy odrobinę więcej przyzwoitości.

Kat „Acoustic – 8 filmów”, Metal Mind Productions, Luty 2014

Więcej tekstów o grupie KAT

Recenzja: ADHD Syndrom "Business punx" - kto zarabia na punk rocku?

Niewtajemniczonym od razu wyjaśniam – „business punk” to pejoratywne określenie punka, który zarabia na punk rockowej scenie. Termin uknuty zapewne przez gości, którzy nie wiedzą ile, co kosztuje i jak dużego nakładu pracy wymaga. Nie da się ukryć, że granie punk rocka to drogie hobby. Chłopaki z ADHD Syndrom z pewnością to wiedzą, ale jakiś marketing trzeba w tych smętnych czasach stosować i stąd pewnie ten nieszczęsny tytuł.


Chłopaki z Podhala nagrali płytę w odległym Szczecinie pod czujnym okiem swojego wydawcy. Przyznam, że nie śledziłem uważnie dotychczasowych dokonań zespołu, ale po trzeciej płycie w dyskografii spodziewałem się muzycznie czegoś więcej. „Business punx” to 14 prostych, żwawych numerów łączących melodyjnego, szorstkiego punk rocka z domieszką prostego ska. Warsztatowo chłopaki poszli nieco na żywioł. Nie ma tutaj cyzelowania dźwięków i pieszczenia się z poszczególnymi motywami. Rozumiem, że punk rock musi być prosty, konkretny i na temat, ale można było się do nagrania bardziej przyłożyć. Zwłaszcza pod względem gitarowym. Jak pojawia się jakieś solo, to jest proste jak drut, a do tego gitarzyści wykazali się sporą nonszalancją w temacie strojenia instrumentów. Chyba, że te fałszywe dźwięki to zamierzony element stylizacji muzycznej. Trochę żal, bo jakby posiedzieć nad tym dłużej, to mogłoby być o wiele lepiej. Tragedii nie ma, ale czuć zmarnowany potencjał. Gdyby to był debiut to bym się nie czepiał, ale liczyłem na więcej.

Tekstowo, zasada jest prosta – raz dosadnie, a raz z przymrużeniem oka. Ogólnie jest to mocno młodzieżowy materiał, bez głębszej filozofii. Chłopaki jadą po: konformistycznych postawach młodzieży, polskich przywarach, katolickiej hipokryzji, scenowym ostracyzmie no i tytułowych biznes punkach. Cytując: „to już najwyższy czas, reaktywować się i brać za to szmal”. Do kogo pije ADHD? Ostatnio mieliśmy głośny powrót TZN Xenny, wróciły Zwłoki, Patologia… ale jakoś tego lukratywnego biznesu tutaj nie widzę. Chyba, że to pocisk w kierunku Farben Lehre i The Analogs – grup, które przekuły punk rocka na wykonywany zawód. Jak to kiedyś mądrze zauważył Piguła – prawdziwa niezależność to niezależność finansowa. Bez tego można złorzeczyć, ale od poniedziałku do piątku trzeba zacisnąć zęby, zarabiać i płacić podatki. ADHD Syndrom śpiewa też o DIY, a to zacna idea i warto o niej śpiewać nawet wówczas, gdy masz za plecami prężnie działającą wytwórnię. Zaraz, zaraz. Chłopaki śpiewają jedynie o organizacji koncertów DIY, więc luz.

Business punx” to album dla osób, które nie szukają w punk rocku drugiego dna. Jest tu parę fajnych momentów i wpadających w ucho zaśpiewów, więc jeżeli chcesz posłuchać czegoś prostego, szorstkiego, melodyjnego z okrasą dosadnych, luźnych i niekiedy wulgarnych tekstów to ADHD Syndrom spełnia te wymagania. Jasne, że można to było zagrać i zaaranżować lepiej. Nagrane? Nagrane. Po co drążyć temat? Na koncertach pewnie sprawdzi się to lepiej.

ADHD Syndrom „Business punx”, Jimmy Jazz, Luty 2014

Recenzja: Besides "We were so wrong" - tides from Brzeszcze?

Jak w prosty sposób nagrać światowo brzmiący album? Nagraj muzykę i nie dogrywaj do niej ścieżek wokali. Taką drogę obrał pochodzący z Brzeszcza zespół Besides na swoim debiutanckim krążku „We were so wrong”, który zawiera blisko godzinę post-rockowego, czysto instrumentalnego grania.


Do tej pory żyłem w przekonaniu, że muzyka instrumentalna musi mieć w sobie jakiś substytut wokalu prowadzącego. Choćby klasyczne gitarowe solo. Ekipa Besides nie idzie tą drogą. Ich muza to typowo rytmiczne granie, bez technicznych wyścigów. Muzycy wykorzystują konwencjonalne post-rockowe techniki tworząc z nich nastrojową całość. Raz mocniejszą, zapuszczającą się w post-core’owe rejony, a raz delikatną, przywodzącą na myśl improwizacje z koncertów Myslovitz. Nie brakuje oczywiście inspiracji Tides From Nebula, jednak Besides opiera się na prostszych muzycznie formach. Może nie ma tu zbyt wielu momentów, które technicznie rozkładają na łopatki, ale jak na debiut i tak jest zaskakująco dobrze. Kompozycje mimo swej prostoty i budującej nastrój monotonii są przemyślane i zaaranżowane ze smakiem.

Trochę mi tego wokalu jednak brakuje. Słuchając Besides w samochodzie mogłem sobie do woli poimprowizować i gdyby dodać do „We were so wrong” różne typy śpiewu mielibyśmy z tego albo mocny alt-popowy album albo nostalgiczny post-hardcore. Pole do popisu dla wokalisty jest naprawdę duże, ale jak wokalu ma nie być to trudno. Pozostaje post-rock :)

Przyznam, że po debiucie Besides nie spodziewałem się wiele, a zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony. Nie jest to jeszcze mistrzostwo świata, ale grupa ma potencjał. Do plusów trzeba zaliczyć także klimatyczną oprawę graficzną z obrazami Danuty Kazimierczak – dobrze komponuje się z muzyką i tworzy spójny koncept. Oniryczny, melancholijny, nastrojowy. Takie jak cała płyta. Swoją drogą, fajnie by to wyglądało na winylu. 

Besides „We were so wrong”, Besides, Wrzesień 2013