Big Cyc, jeden z najbardziej charakterystycznych polskich zespołów rockowych, w 2008 roku świętował dwudziestolecie działalności na barykadach rock’n’rolla. Z Krzysztofem Skibą – liderem, maskotką i autorem części tekstów zespołu – rozmawiał Sylwester Zimon.
Fot: Patryk Ogorzałek
Czy dwadzieścia lat grania w zespole Big Cyc minęło jak jeden dzień?
Krzysztof Skiba – Zdecydowanie nie był to jeden dzień. Ja po dwudziestu latach grania w Big Cycu mam nadwagę, nadciśnienie i płaskostopie mózgu. Kiedyś jak Big Cyc wjeżdżał do jakiegoś miasta rozlegał się okrzyk „matki chowajcie swoje córki”, teraz zmienił się na „córki chowajcie swoje matki”. Kiedyś w garderobach Big Cyca znaleźć można było puste butelki po wódce i prezerwatywy. Teraz jedynie pampersy i termofory…
Jaki jest wasz sposób na granie dwadzieścia lat ciągle w tym samym składzie?
KS – Żeby tego dokonać należy moczyć codziennie nogi w weselnym bigosie przez dziesięć minut. Robią to też nasze matki.
Właśnie wydaliście nową płytę pod tytułem „Szambo i perfumeria”. Planujecie także wydanie książki, czy będzie to sensacja na miarę zapowiadanej autobiografii Dody?
KS – Nie będzie to żadna sensacyjna książka tylko rzetelna dziennikarska robota. Będzie to wywiad-rzeka z Big Cycem autorstwa Jarosława Wardawy. Uporządkujemy wszystkie dramatyczne wydarzenia, happeningi i skandale, a także wyjawimy dużo nieznanych wcześniej ciekawostek. Książka pojawi się nie wcześniej niż na jesieni. W tym roku ukaże się także moja książka pod tytułem „Opowieści podwodne”, czyli zbiór opowiadań, kompletnie niezwiązanych z zespołem.
Wydaliście już składankę największych przebojów, album koncertowy, wkrótce wyjdzie książka, a czy planujecie wydanie koncertowego DVD?
KS – Jest to rzecz, którą już dawno powinniśmy zrobić. Na pewno fajnym zwięczeniem roku byłoby jakieś wypasione DVD i jeżeli znajdziemy więcej czasu to na pewno nad tym popracujemy.
Planujecie jeszcze wydanie kompaktowych reedycji waszych starych albumów?
KS – Tak. Nasze płyty sukcesywnie będą wznawiane. Wynika to z faktu, że są to już białe kruki niemożliwe do zdobycia. Istniejemy już bardzo długo. Może zbyt długo. Zdarzają się ludzie, którzy myślą, że Big Cyc zaczął się od „Makumby”, a są też tacy, którzy myślą, że zaczęliśmy od „Facet to świnia”. Niektórzy myślą, że „Moherowe berety” to nasza pierwsza płyta i dlatego chcemy wydać te reedycje.
Z którego albumu Big Cyca jesteś najbardziej zadowolony?
KS – Najważniejszą dla mnie płytą był nasz pierwszy album, „Z partyjnym pozdrowieniem”, to z niego pochodzą takie numery jak „Berlin Zachodni” czy „Ballada o smutnym skinie”, która mimo zaledwie trzech emisji w radiu zdobyła wielką popularność. Za nasz debiut dostaliśmy też kilka nagród. Były to: płyta roku, okładka roku, autor tekstów roku, a „Berlin Zachodni” był przebojem roku. Wygrałem także w absurdalnej kategorii „inne instrumenty”, gdyż w tym czasie na koncertach ziałem ogniem. Cenię też płyty „Wojna plemników” i „Z gitarą wśród zwierząt”.
Czy Big Cyc jest zespołem koniunkturalnym? Czy robiąc sobie jaja z polskich polityków nie idziecie na łatwiznę, aby zdobyć przychylność waszych słuchaczy?
KS – Jest wręcz odwrotnie. Zajmowanie się polityką nie jest modne. Modne jest śpiewanie o głosie anioła, klaskanie u Rubika i udawanie, że jesteśmy wielką kulturą. 99% zespołów w Polsce nie interesuje się polityką. Gdybyśmy byli koniunkturalni to bylibyśmy w mediach. Ja jestem w mediach, ale nie jako Big Cyc, tylko jako świr z estrady. Tematy polityczne w piosenkach są niebezpieczne, stacje radiowe wolą puszczać piosenki o niczym. Pisanie o polityce nie jest koniunkturalne, nie liżemy dupy młodzieży, bo ona nie interesuje się polityką. Mnie polityka interesuje i dlatego piszę o niej piosenki. Wywodzę się z pokolenia, które jest skażone tym tematem. Zauważ też, że jesteśmy partyzantami śmiechu i jednym z niewielu wesołych zespołów w Polsce. W kraju, który przegrał wszystkie wojny i powstania jesteśmy narodem z założenia smutnym, a jeżeli ktoś się uśmiecha albo uważany jest za głupka albo jest pijany. Jesteśmy dalecy od patosu prezentowanego przez artystów pokroju Chylińskiej, a polityka mimo wszystko nie przesłania nam okna na świat.
W waszym profilu na portalu My Space macie wpisane, że jesteście jednym z najbardziej znanych zespołów punkowych w Polsce. Czujecie się jeszcze punkami?
KS – Tą stronę opracowuje nasza stara fanka Ania z Londynu, która pamięta nas z lat 90-tych, kiedy byliśmy punkami. Staramy się nie wyprowadzać jej z błędu. Dwadzieścia lat temu, kiedy powstał Big Cyc, punk rock miał sens, a teraz to totalna wiocha. Duch muzyczny Big Cyca jest punkowy i ta estetyka jest nam bliska, ale czy można być punkiem w naszym wieku? Trudno utożsamiać się z hasłem „no future”, ponieważ jesteśmy obrzydliwie bogaci mamy duże rezydencje, jachty, motorówki i każdy z nas ma po pięć samochodów, trzy żony i piętnaście kochanek.
Czujecie jakiś związek ze sceną alternatywną?
KS – W podziemiu byliśmy w latach 80-tych. Teraz grając na dużych koncertach i występując w telewizji nie czujemy żadnego związku ze sceną alternatywną. Alternatywa w Polsce jest bardzo smutna, otacza ją patos i kicz. Muzyka alternatywna to raczej wymówka dla zespołów, które słabo grają. Dla muzyków, którzy tęsknią do tego, żeby występować w „Tańcu ze szmatami” czy w „Tańcu na wzwodzie”, ale nigdy się do tego nie przyznają. Ja odrzuciłem wszystkie propozycje występowania w tych programach, mimo, że kusili mnie dużymi pieniędzmi i w tej kwestii pozostaje punkiem. Chociaż skłania mnie do tego też żona, która mówi – Krzysiu pamiętaj, że mamy to samo nazwisko i dwójkę dzieci, nie możesz występować w programie „Taniec na wzwodzie”, bo złamiesz sobie nóżkę i kto będzie zarabiał na moje kolejne futro, porsche i mercedesa?
Jak oceniasz z pozycji starego happenera obecnie działające organizacje anarchistyczne?
KS – Nie mam zbyt wielu informacji na ten temat, bo obracam się w trochę innym środowisku. Mam duży szacunek do akcji przeciwko tarczy antyrakietowej czy słynnych manif. Mogą im przyklasnąć, ale doszedłem do takiego etapu w swoim życiu, że uważam anarchizm za szlachetny ale naiwny. Chociaż znamy wiele przykładów ze świata, gdy okazało się, że aktywni anarchiści byli agentami KGB, więc ten anarchizm nie jest znów aż taki szlachetny. Wkurwia mnie też to, że liderem lewicy jest Che Guevara. Rozumiem, że był przystojny, ale teraz morderca, świnia i szmata uchodzi za człowieka bezkompromisowego i romantycznego buntownika.
W ostatnich wyborach parlamentarnych udział wzięła partia Gamonie I Krasnoludki waszego kolegi z czasów „Pomarańczowej alternatywy” Majora Frydrycha. Wspieraliście go jakoś?
KS – Nie bierzemy za to żadnej odpowiedzialności. Niech Major robi to, co lubi. Dalej się przyjaźnimy i ryłem ze śmiechu jak dowiedziałem się, że w Warszawie partia Gamonie I Krasnoludki otrzymała więcej głosów od Ligi Polskich Rodzin. Zabawne jest to, że więcej ludzi uważa Gamoni za bardziej sensowną organizację niż LPR. Za to trzeba Majora cenić. Uważam się za jego ucznia, ale jak mówiłem, kręcą mnie już trochę inne rzeczy.
Wróćmy do muzyki. Czego słuchasz na co dzień?
KS – Kiedyś słuchałem dużo klasyki rocka, a teraz słucham dużo acid jazzu. Ostatnio wpadło mi w ucho The Roots. Słucham bardzo różnych rzeczy, nawet fajnie zrobionego popu. Ostatnio mało słucham rocka, punk rocka i ska, bo słuchałem tego przez lata. Chętnie sięgam za to po rzeczy, które są dalekie od poetyki, którą prezentuje Big Cyc.
Czym zajmują się na co dzień muzycy Big Cyca?
KS – Wszyscy żyjemy z muzyki. Zaskoczę cię, ale nikt z nas nie jest murarzem ani hydraulikiem.
Na koniec chciałbym zapytać o fryzurę Pięknego Romana. Gdy zaczynaliście grać, Roman miał długie włosy i grał dużo solówek. Odkąd ściął włosy ilość solówek na płytach Big Cyca drastycznie się zmniejszyła. Czy długość włosów i ilość solówek są ze sobą ściśle powiązane?
KS – Myślę, że ścięcie włosów miało istotny wpływ na spadek ilości solówek. Jak widzisz Roman mógł to zrobić, a ja już nie mam czego ścinać.
Fot: Patryk Ogorzałek
(wywiad w skróconej wersji ukazał się w miesięczniku studenckim Pressja 05.2008)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz