Kiedy byłem małym chłopcem, hej. Miałem kasetę KSU „XXL”,
którą katowałem do bólu na swoim walkmanie. Zdarzało się, że chodziłem ze
słuchawkami na uszach i udawałem, że razem z Siczką gram na gitarze. Wtedy, to
było dla mnie coś. Prawdę mówiąc KSU było jedną z głównych inspiracji, przez
które sam zacząłem grać (choć nigdy nie grałem w dropie jak Siczka). Później
zacząłem grać na gitarze w punkowej kapeli, a w 2002 roku spełniłem swoje
młodzieńcze marzenia i zagraliśmy jako suport przed KSU w rzeszowskim klubie Le
Greco. Co to była za miejscówka... Wiele się wtedy działo. Pamiętam, że Siczka
był tak rozluźniony, że wszedł na scenę, wziął gitarę i zaczął śpiewać i grać,
mimo tego, że w klubie jeszcze nikogo nie było, a sprzęt nie był jeszcze
rozłożony… To było dawno temu, ale wciąż mam spory sentyment do KSU i nadal
jest to dla mnie jeden z najważniejszych polskich bandów związanych ze sceną
punk. Choć do punk rocka dość mocno się już zdystansował to nadal patrzę na ten
zespół w mało obiektywny sposób.
Dyskografia KSU to dziwna historia. Zespół działając przez
ponad 30 lat nagrał zaledwie pięć studyjnych płyt z premierowym materiałem.
„Dwa narody” to szósta taka płyta, wydana dziewięć lat po „Naszych słowach” i
sześć po „XXX-lecie akustycznie”. Akustyczne KSU było zajawką tego, w jaką
stronę obecnie ewoluuje grupa. Pojawiły się na nim też dwa numery, „Sztyl od
kilofa” i „Wino za karę”, które znajdziemy na „Dwóch narodach” w nowych,
niestety słabszych, aranżacjach.
„Dwa narody” budzą ambiwalentne emocje. Nie ukrywam, że
czekałem na tę płytę a pierwsze przesłuchanie mocno ostudziło mój zapał.
Początkowe wrażenia nie były dobre. Specyficzne, brudne brzmienie, gitarowy
spadek formy (czuć brak Kidawy) i wyczuwalna wtórność nowego materiału to
główne minusy nowego KSU. Kolejne przesłuchania pozwoliły mi jednak odkryć, że
z pewnością nie jest to najlepsza płyta w dyskografii grupy, ale swoje mocne
strony ma.
Może to sentyment, ale „Dwa narody” mają w sobie ten
rozmarzony, bieszczadzki klimat. Słuchając KSU do głowy wracają wspomnienia z
zakrapianych wypadów w Bieszczady. Charakterystyczna melodyka i nostalgiczny
wokal Siczki przenosi w świat małych bieszczadzkich miasteczek Polski B. Jak
Siczka śpiewa, „że los nam nie da szans” to czuć, że śpiewa szczerze. Gienek
mimo upływu lat dobrze radzi sobie z wokalami. Chyba nawet lepiej niż
wcześniej. Na „Dwóch narodach” zaśpiewał zdecydowanie i w swoim stylu. Teksty
KSU także pozostaję w typowym dla grupy stylu, pomimo pięciu różnych autorów. „Dwa
narody” oprócz klasycznych egzystencjonalno-bieszczadzkich tekstów mocno
penetrują tematykę rozpoczętą na „Kto cię obroni Polsko” i z krytycyzmem patrzą
na kondycję współczesnej Polski. Szkoda, że przez to
pod KSU podłączają się różne dziwne - i jakże dalekie od punkowego - środowiska…
Pod względem kompozytorskim Gienek też trzyma przyzwoity
poziom. Nadal słychać od pierwszego riffu, że mamy do czynienia z KSU, ale
pojawiają się też bardziej niż do tej pory wyczuwalne hard-rockowe wtręty i
kombinacje przy riffach, czego najlepszym dowodem jest „Ten, który nie
nadejdzie”. Swoją drogą jeden z lepszych kawałków na płycie. Płyta KSU nie
obyłaby się bez przepełnionych bieszczadzką romantyką ballad. Mamy tu pół-akustyczne
„Kiedy naród umiera” z harfą na wstępie, klasyczny „11.11.2012” dedykowany
zmarłemu przyjacielowi Siczki oraz „Tylko honor II”, którego fragment pojawił
się na „KSU akustycznie”. Poszerzony skład zespołu, do którego doszły skrzypce,
klawisze, flety, sopiłka, harfa, cymbały i bansuri dodaje fajnego klimatu. Na
szczęście nie przesadzono z tymi instrumentalnymi wstawkami i nadal całość
oparta jest na przesterowanych gitarach, a folkowy arsenał jest tu tylko
przyprawą. Można pokpiwać, że wyszło z tego takie bieszczadzkie Jethro Tull,
ale całość wypada przekonująco i odświeża styl grupy. Nowe KSU to już nie ten
sam zespół, co nagrał „Pod prąd”. Tego się już nie zmieni. Jednak „Dwa narody”
aż tak daleko od charakterystycznego punkowego stylu nie odstają. Bo nawet jak
„Rozbity dzban” rozpoczyna się ukraińskim folkiem to po chwili przywodzi na
myśl motorykę „Po drugiej stronie drzwi”.
Jak wspomniałem pierwsze wrażenie było dość słabe i chwilę
trwało zanim polubiłem ten album. Specyficzne brzmienie, z mocno wyciągniętą
gitarą na początku traktowałem jako minus, ale taka nieco charcząca gitara
dodała tutaj tego garażowego, punkowego sznytu. Gdyby władować tu wymuskaną
gitarę, to by było zbyt lajtowo. Minusem jest też, o dziwo, duża liczba nowych
numerów. 20 piosenek i godzina materiału, to w sumie dość niewiele jak na tak
długą przerwę wydawniczą, ale przy takiej ilości nie trudno o słabsze momenty
jak choćby męczące instrumentalne outro „Laworta”, połamane „Puzzle historii”,
irytująca „Teledemokracja” czy niedokładnie zrobiony „Sztyl od kilofa”.
„Dwa narody” nie są wolne od wad, ale trzeba docenić to, że
zespół pomimo słabszych lat, ciągłych zmian składu i coraz dziwniejszego
wizerunku wciąż działa, nagrywa i koncertuje. Szkoda tylko, że stare polskie
kapele łatwiej ostatnimi czasy spotkać na dniach gminy niż na wypełnionych po
brzegi klubowych koncertach.
KSU „Dwa narody”, Mystic, grudzień 2014