Nikt nie spodziewa się koniczej ekshibicji - Paweł Końjo Konnak „Konkurs wiedzy o duszy” || recenzja

Końjo jaki jest każdy widzi. Kolorowy ptak. Człowiek do wynajęcia. Kaszubski szaman konferansjerki. Dziwny pan nie ze stocka. Konferansjer Michała Wiśniewskiego. Weteran firmowych jobów. A do tego wrażliwy facet, piszący ponure wiersze.

Melodie pełne goryczy — Kontrkultura „Wszystko już powiedziane” || recenzja

Niedoceniony zespół. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek użył w recenzji płyty tego zwrotu, ale do krakowskiej Kontrkultury mi pasuje. Z dobrymi tekstami, umiejętnościami i fajnymi ludźmi na pokładzie jedyne w co nie trafiają to trendy. Krakusy odbijają się od lat od obowiązujących w punk rocku nurtów ale konsekwentnie robią swoje. „Wszystko już powiedziane” to trzecia płyta w ich dorobku. Trzecia i zdecydowanie najlepsza.

Zapiski starego pijaka — Charles Bukowski „O piciu” || recenzja

Było „O kotach”, „O pisaniu” i „O miłości” więc przyszła pora na łączący te wszystkie zagadnienia temat i jedną z sił napędowych twórczości Bukowskiego — alkohol. Charles Bukowski zawodowstwo w piciu osiągnął na wiele lat przed pisaniem i miał w tej dziedzinie wiele do powiedzenia. Ale picie było nie tylko hobbystycznym zajęciem i drugoplanowanym bohaterem jego twórczości. Bez niego nie byłoby ani wierszy, ani opowiadań, ani powieści, bo w przypadku Bukowskiego siadanie do maszyny do pisania na sucho przez lata nie zdawało egzaminu.



Wierni klasyce — Bratislavské Dievčatá „Druhý Album” | recenzja

Wbrew temu na co wskazuje nazwa, w zespole Bratislavské Dievčatá żadnych dziewczyn nie znajdziemy… za to trójka dżentelmenów tworzących ten skład pochodzi z Bratysławy. Nieprzypadkowe jest jednak skojarzenie z piosenką graną przez Zóna A, bo zaczerpnięto z niej nie tylko nazwę i podobnie melodyjny styl gry, ale też skład zespołu. Zresztą sam ten numer choć spopularyzowany przez Zónę wzięto z dema „Naša Vec” Krachu z końcówki lat 80. A W Zónie, Krachu i Dievčatach gra na basie jego autor Lump Čupe. Wspierają go perkusista Miko z Zóny A, Lorda Alexa i Barbusa oraz grający na gitarze wokalista Roman z Lorda Alexa. Sami swoi. Zdecydowanie nie jest to gang świeżaków.



Punk rock zmarnował mi życie — „Weltschmerz hardcore” Wojciech Kozielski || recenzja

Jeszcze nie spotkałem się z tym, żeby ktoś o „Weltschmerz hardcore” pisał źle. Ja również nie zasilę grona krytyków, choć otwierający książkę romantyczny wątek odpalił mi w głowie lampkę ostrzegawczą. Nie, że romantyzm jest mi zupełnie obcy, ale obawiałem się, że Wojciech Kozielski przygotował coś na wzór „Xenna moja miłość” Łukasza Gołębiewskiego. Oj nie. Nic z tych rzeczy. Specyficzny wstęp jest tu tylko pretekstem do opowieści o punkowej inicjacji, poszukiwaniu swojej drogi, wierze w marzenia i życiu w imię zasad, których trzymanie się wydaje się w pewnym wieku mocno naiwne. Poza tym jest w tym dziele coś rozczulającego i skłaniającego do refleksji. A to się ceni.

Na poważnie — Nic Śmiesznego „Nihil ridiculum” || recenzja

Tu naprawdę nie ma nic śmiesznego. Niezależnie od czasów, które nie skłaniają do śpiewania o pierdołach podkarpacki skład Nic Śmiesznego liryczny konkret stawia obecnie jako swój wyróżnik. A nie zawsze tak było, bo kapeli, która powstała w 2003 roku, zdarzało się poruszać bardziej przyziemne tematy, ale od tego czasu minęły lata. A lata świetlne dzielą stare i nowe Nic Śmiesznego. Można powiedzieć, że łączy je tylko nazwa, logo i dwa numery ze starego repertuaru. Pozostałe 10 utworów to premiery.

Spotkanie z ciekawym człowiekiem — Piotr Pawłowski „Dzienniki basowe” || recenzja

Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, że wciągnie mnie autobiograficzna książką biznesmena i basisty nowofalowego Made in Poland to zobaczyłby moje pełne politowania spojrzenie. A jednak wciągnęła mnie. Przeczytałem ją w dwa dni. Choć Piotr Pawłowski i jego zimnofalowe poczynania nigdy mnie nie emocjonowały to książka, w której gawędziarsko-felietonowo-anegdotycznej formie wspomina swoje nie tylko muzyczne życie jest zaskakująco dobra.


To nie ludzie, to zwierzęta! - Moron’s Morons „Looking for danger” || recenzja

Co tu się wydarzyło… Młodzi ludzie bez punkowej siwizny na skroniach, a zamiast ubogiego hip-hopu i obnoszenia się w markowych dresach wyglądają jak obłąkani artyści z Nowego Jorku grając przy tym rock’n’rolla tak jakby XXI wiek w ogóle nie nastąpił, a świat zakończył się wybuchem kokainowej bomby atomowej w 1979 roku. Broń boże, żadni z nich hipisi. Ekipa czerpie garściami z dorobku Dead Boys i tym podobnych składów. Jest głośno, brudno, hałaśliwie i dramatycznie ekspresyjnie. Pisząc o ich poprzedniej EPce wspomniałem, że to idealny podkład do pląsania jak pojebany i synchronicznego oblewania się whisky po rozchełstanej koszuli. W przypadku pełnowymiarowej płyty mogę do pełni obrazu dodać, że robimy to o czwartej nad ranem, z obłędnym wzorkiem i w samych gaciach, które założyliśmy na lewą stronę tydzień temu. Opcjonalnie możemy wykrzykiwać jeszcze „roock’n’rooool” na balkonie.

Warszawskie dzieci z Bullerbyn — Wojtek Friedmann „Baśka” || recenzja

W pewnym wieku człowiek robi się sentymentalny. Swoje szczenięce lata zaczyna wspominać z rozrzewnieniem, a rozliczne upierdliwości nastoletnich czasów przesadnie romantyzuje. Czy to źle? Wcale nie, a w napływających ciepłych falach sentymentalnych historii miło się popluskać. Choćby, żeby poznać nieco inną niż własna perspektywę. Bo wiecie, życie w Rzeszowie w latach 90. to spacer po cienkiej linii nad polem minowym. Jak zatem epokę swojego chłopięctwa opisał warszawiak Wojtek Friedmann? 


Obejrzałem, ale nie wiem o co chodzi - „Kult. Film” || recenzja

Kinowy film o Kulcie. Cholera, czujecie ten rozmach? To naprawdę coś dużego. Wprawdzie do kina nie zdążyłem się wybrać, ale jak wyszło DVD to musiałem obejrzeć. Nie żebym był fanatykiem czy kult-turystą. Szacun dla twórczości Kazimierza mam z osiedla, gdzie słuchali go wszyscy. Kult, Kazik i KNŻ leciał na każdej imprezie i wyjeździe w nastoletnich latach. Nie było to takie złe. Można trafić w znacznie gorsze towarzystwo. Wyobraźcie sobie, że Wasi znajomi katują Malika z Montany — lepiej siedzieć w domu. Wracając do filmu, była ekscytacja, co Olga Bieniek w nim pokaże. Zdjęcia powstawały w latach 2013-2019, a do tego archiwalia. Czyli materiału musiała być cała masa. 


Odcinanie kuponów — Hunter S. Thompson „Królestwo lęku” || recenzja

Hunter S. Thompson to legenda. Nawet jeśli sprawdzasz teraz w Wikipedii co to za gość to za moment potwierdzisz te słowa. Jest pewna grupa pisarzy bliska mojemu punk-rockowemu sercu, wśród których oprócz Thompsona znajdują się m.in. Kurt Vonnegut czy Charles Bukowski. Teoretycznie styl każdego z nich to inna para kaloszy, ale bez problemu można ich postawić na tej samej półce z etykietką „śmiałbym się, gdyby system upadł i sobie głupi ryj rozwalił”. Nazwisko Thompson nie jest w Polsce równie rozpoznawalne jak film „Las Vegas Parano” nakręcony na podstawie jednej z jego książek. Niewiele jego dzieł ukazało się w polskim przekładzie, ale każdą z nich witam z otwartymi ramionami. No i w końcu doczekaliśmy się przekładu „Królestwa lęku” z 2003 roku — jednej z ostatnich książek wydanych przed samobójczą śmiercią autora. Co dodatkowo cieszy wydało ją powracające do życia wydawnictwo Niebieska Studnia specjalizujące się w literaturze niepokornej. 


Otwarcie i szczerze — „King! Muniek Staszczyk — Autobiografia” rozmawia Rafał Księżyk || recenzja

Biografie oparte na wywiadach mają swój specyficzny urok. Oprócz tego, że czyta się je łatwo i szybko to cały czas siedzimy w konwencji, w której wywiadowca — w tej roli wymiatacz Rafał Księżyk, który ma na koncie książki o Robercie Brylewskim czy Tomaszu Stańko — bazując na swojej wiedzy i przygotowaniu do rozmowy stara się dowiedzieć jak najwięcej. Zawodnik po drugiej stronie może do tego podejść różnie. Może wykorzystać luki w wiedzy wywiadowcy, by pokazać się z lepszej strony, albo może wywalić flaki na wierzch i zaskoczyć wszystkich swoim ekshibicjonizmem. W tym przypadku Muniek skorzystał z tej drugiej opcji.


Hard-core’owy klub siwego włosa — Persistence Tour 2020

Żyłem w błędzie. Gdzieś mi się ubzdurało, że może i polską scenę punk zdominowała fala powrotów dziwnych podstarzałych, poprzebieranych kolesi z fluo-irokezami, głębokimi zmarszczkami, nowiutkimi koszulkami KSU i pochrząkujących „w Jarocinie ’86 to dopiero było pogo”, ale tyczy to głównie pewnego, specyficznego odłamu sceny. Za to hard-core punk cały czas ma się nieźle. Jednak Persistence Tour 2020 pokazał mi dobitnie, że sorry, ale cała gitarowa muza sięgająca korzeniami ubiegłego wieku to dziś domena zgredów. Ubodło mnie to na tyle, że zamilkłem niemal na dwa miesiące.