Pierwszy raz z czeską Houbą spotkałem się w 2004 roku przy okazji ich splitu z polskim Leniwcem. Wypadli przyzwoicie, ale na tym nasza przygoda się skończyła. Ich kolejną, wydaną w 2007 roku, płytę przegapiłem, a potem zespół wydawniczo się zawiesił. Chłopaki cały czas aktywnie koncertowali ale nagranie 10 nowych piosenek zajęło im aż… 12 lat! Długo, ale jak wracamy po takiej przerwie z nowym materiałem to musi to być coś specjalnego. I Houba regułę rzadziej, a lepiej potwierdza, bo „Ničeho nelitujem!” to jedna z lepszych płyt z czeskim melodyjnym punk rockiem jaką słyszałem.