Czwartego dnia czwartej edycji Czad Festiwalu straszęcińska publika po rocznej przerwie mogła znów zobaczyć Sabaton. Czy to źle, że ta zaskakująco popularna grupa wraca na Czad? Fakty pokazują, że nie, bo Szwedzi przyciągnęli pod scenę największą publikę na tegorocznej edycji. I zasłużenie, bo show Sabatonu jest doskonałym przykładem tego, jak powinien wyglądać koncert na dużym rockowym festiwalu.
Oprócz starych sprawdzonych numerów Sabaton zaserwował parę nowości z najnowszej płyty „The last stand”. W tym dotyczący polskiej historii kawałek „The winged hussars”. Brzmi podobnie jak „Uprising” więc pewnie spotka się z dobrym odbiorem ze strony fanów kapeli. Sabaton to trochę taki metalowy odpowiednik Ramones - niezależnie, po którą płytę sięgniesz to otrzymasz na niej tą samą firmową mieszankę.
Warto wspomnieć o odmłodzonym składzie, w którym Sabaton pojawił się w Straszęcinie. Do grupy dołączył ostatnio Tommy Johansson z ReinXeed, bliźniaczo podobny do któregoś z ziomków z The Kelly Family. Gimby nie znajo. Chłopak dobrze odnalazł się w składzie i na żywo poradził sobie bardziej niż przyzwoicie. Swoją drogą to musi być i ciężkie i świetne zarazem, dołączyć do znanej kapeli i grać wielkie koncerty dla tak żywo reagujących fanów jak ci w Straszęcinie. Widać, że nie było mu to obojętne bo sam klaskał po kawałkach razem z nimi. Czy to nie jest sympatyczne?
Można mówić, że Sabaton to kuc-metal, a wszystkie numery brzmią tak samo. Jest w tym trochę prawdy, ale fakt faktem - na tegorocznym Czadzie Sabaton poradził sobie najlepiej. Zajęcia praktyczne z przedmiotu „Granie koncertów na festiwalach” zaliczone na 5.0.
Kompromitujące foto na pocieszenie ;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz