Recenzja: The Freeborn Brothers „Theatro ridiculous” - zobacz zanim umrzesz

Cieszę się, że taki zespół jak Freeborn Brothers istnieje i w piękny sposób promuje podkarpacką muzykę na scenicznych deskach naszego globu. Od 2013 roku, kiedy ukazała się pierwsza płyta wyrosłego z The Jet-Sons składu, zespół zagrał ponad 400 koncertów, przejechał pół Europy i Brazylii, a przy okazji nagrał kolejne dwa krążki. A wszystko to bez wsparcia wytwórni i managementu. Da się? Łatwo nie jest, ale jak się chce i potrafi to się da.
Jak wspominałem, „Theatro ridiculous” to już trzecie dzieło muzykalnych farmerów z podkarpackiej prerii. Zespół powstał jako dwuosobowy projekt, ale na swój trzeci album znacznie wzmocnił skład. Z tego też powodu na płycie oprócz banjo, akordeonu, okrojonych bębnów i sławnego tamburynowego buta - które to tworzą podstawowe instrumentarium The Freeborn Brothers - na płycie usłyszymy kontrabas, trąbkę, klarnet, fagot oraz dość niepozorny i mało popularny instrument strunowy zwany gitarą. Całość spajają dwa miło różniące się wokale należące do żywiołowego Nikodema i trochę niepokojącego Mateusza.

Chłopcy z The Freeborn Brothers na żywo sprawiają wrażenie nieco zdestabilizowanych emocjonalnie, za to na płycie wszystko wypada bardzo grzecznie, sprawnie i zgodnie z przyjętą w danym momencie konwencją. A konwencje lubią się mieszać. I tak podkarpacka ekipa zabiera nas w podróż przez folk, muzykę żydowską, country, meksykańską fiestę aż po subtelne, nostalgiczne momenty. Gatunkowo nie jest to mega spójna wizja, ale charyzmatyczni muzycy sprawiają, że wszystko, co wydobywa się z ich gardeł i instrumentów ma nabitą na czole pieczątkę „freeborn brothers quality guaranteed”.

Jednak przez tą muzyczną rozbieżność  nie wszystkie kawałki wchodzą równie dobrze. Moje ulubione monety z płyty to kojarzący się z Czesławem Mozillem refren „Wódki”, poruszający oparty na tradycyjnej pieśni ludowej numer „Grób matki” z gościnnym udziałem wokalnym Nastki Niakrasavej i wpadające w ucho kawałki „Gypsy rock&roll” i „Anywhere we go we are strangers” (ten drugi z refrenem o niechcianych uchodźcach, w obliczu ostatnich wydarzeń zyskuje nowe, bardziej polityczne znaczenie). W tym ostatnim pojawia się nawet wstawka reggae zagrana na banjo i akordeonie. Da się?

„Theatro ridiculous” to sympatyczny, dowcipny i błyskotliwy album, który spodobał się nawet mojemu kotu. Jednak oprócz słuchania Freebornów z płyty polecam i zalecam zobaczyć zespół na żywo. Widziałem już mnóstwo koncertów, ale oni naprawdę się wyróżniają. Jeżeli tylko zauważysz, że chłopaki zaglądają w Twoje okolice to wybierz się na ich koncert i przeżyj coś niecodziennego. Mi utkwił w pamięci choćby odegrany na akordeonie cover AC/DC i pomimo braku elektryki to kopa mu nie brakowało. Wiesz co, wyciągnij swój notatnik i na liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią wpisz sobie „zobaczyć koncert freeborn brothers”. Warto.


7,5/10
The Freeborn Brothers „Theatro ridiculous”, wyd. własne, kwiecień 2016 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz