Drugi dzień Czad Festiwalu pod względem kapel do zobaczenia, nie był jakoś specjalnie ekscytujący. Gwiazdą wieczoru był Nightwish, który ściągnął do Straszęcina większą publikę niż NOFX i Pennywise, jednak trudno to porównać do tłumów, jakie w zeszłym roku były na Within Temptation czy The Offspring.
Pierwszą piątkową ekipa, jaką chciałem obejrzeć było Hollywood Undead. Rap-core po linii Limp Bizkit zmieszanego z Zebrahead to dobry miks na letni festiwal. Można się pogibać i poczuć przez chwilę jakby nie było się w Straszęcinie, a na jakimś plażowym spring breaku w Stanach. Płyty Hollywood Undead mnie nie przekonują, ale koncertowo jest bardzo solidnie i z należytym wykopem, którego brakuje mi na studyjnych produkcjach Undeadów. Jak dla mnie koncert dnia.
Jubileuszowy show Farben Lehre to akurat to, na co czekała moja żona. Na 30-lecie Farbeni zaserwowali przekrojowy set z dodatkiem gości specjalnych w postaci Cichego z Fortu BS, Gutka z Indios Bravos i muzyków Tabu. Nie widziałem koncertu Farben Lehre od paru dobrych lat i mam wrażenie, że panowie nieco skapcanieli. Konrad nie jest gitarowym wymiataczem, co grając na jedną gitarę niestety słychać. Dokładając do tego lekko lekko żenującą konferansjerką Wojtka całość nie wypada zbyt przekonująco. Wojda zapowiadał, że kolejne 30 lat grania jeszcze przed nimi. No cóż, życzę ekipie powrotu młodzieńczej energii z czasów trasy Punky Reggae Live, bo na Czadzie całość wypadła po prostu przyzwoicie.
Nightwish to nigdy nie była moja bajka. Po koncercie na Czad Festiwalu również się do tego typu grania nie przekonam. W zeszłym roku Within Temptation grając podobną muzę wywołali u mnie lekki opad szczeny, za to Nightwhish po 15 minutach (czyli jakichś 3 numerach) zaczął niemiłosiernie męczyć bułę. Nie trafiają do mnie te długaśne, pompatyczne kawałki. Chociaż „Élan” to fajny numer i w ucho wpada jak należy.
Porażka dnia to natomiast Myslovitz. A jeszcze przedwczoraj miałem go za jeden z lepszych koncertowych zespołów w kraju. Niestety po rozstaniu z Arturem Rojkiem zespół postanowił odkryć się na nowo i mocno zaingerować w aranżacje poszczególnych numerów. Narada sztabowa mogła wyglądać w następujący sposób:
- A może weźmiemy te nasze stare kawałki i po prostu zagramy je chujowiej?
- Chujowiej? To jest plan! Ale to może być za mało…
- No dobra, to dorzućmy jeszcze ciągnące się jak bebechy rozjechanego na drodze kota dłużyzny.
- Dłużyzny zawsze spoko. A co będziemy wtedy grać?
- To proste, każdy zagra solówkę, a te stare, znane wszystkim gitarowe motywy zagramy chujowiej.
- Zajebiście! Zróbmy to!
Niestety nie jest zajebiście, ale chujowiej owszem. Wielka szkoda, bo kiedyś Myslovitz grał znakomite koncerty. Muszę jednak przyznać, że nowy wokalista brzmi dobrze, natomiast, to, co wydarzyło się tam muzycznie najlepiej podsumuje klasyk gatunku:
Piątkowy finał należał do Kabanosa, który w ostatnich latach umocnił swoją pozycję na polskiej debilcore’owej scenie. Mocno, konkretnie, technicznie w punkt i z jajem. I tak ma być.
A dzisiaj, kolejne spotkanie z młodzieńczymi fascynacjami czyli The Exploited. Pora się szykować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz