Relacja: Czad Festiwal - dzień trzeci: fatty Wattie vs. dziadki w operze

Po NOFX i Pennywise kolejnym must see Czad Festiwalu był dla mnie sobotni koncert The Exploited. Po tym, jak przegapiłem przed laty ich występ w Cieszanowie myślałem, że nie będzie mi już dane zobaczyć Wattiego i spółki na żywo, a tu organizatorzy Czad Festiwalu przygotowali taką niespodziankę. Dla mnie bomba.

Zanim jednak było mi dane skonfrontować swoje młodzieńcze fascynacje z rzeczywistością wybrałem się zobaczyć show Avantasii. Dawno temu słuchałem Edguya, ale ostatnią dekadę rozwoju power-metalu przegapiłem kompletnie. Z tego też powodu niemiecka metalowe opera była dla mnie projektem anonimowym. A szkoda, bo pomimo pewnej pompatyczności Avantasia ma sporo do zaoferowania fanom klasycznego hard-rocka i heavy-metalu. Choć rozumiem ludzi, którzy Avantasii nie skumają. Heavy-metalowy koncert w klimacie rock-opery z bogatą scenografią i wokalistami śpiewającymi do siebie jak w klasycznej operze miejscami sprawia zabawne wrażenie, ale warsztatowo jest to po prostu kawał dobrze doprawionego rockowego mięsa. Nie spodziewałem się tego, że Avantasia występuje w tak bogatym składzie. Tobias zaprosił do współpracy mocno nadgryzione zębem czasu, ale wciąż mocne, nazwiska z rockowej i metalowej sceny. Publika w Straszęcinie mogła zobaczyć jak mimo zaawansowanego wieku z heavy-metalowymi partiami radzą sobie Michael Kiske z Halloween, Ronnie Atkins z Pretty Maids, Eric Martin z Mr. Big czy wyjątkowo sędziwy Bob Catley z Magnum i Hard Rain. Show Avantasii sprawia sympatyczne wrażenie. Mają rozmach skurczybyki.


Po Avantasii nastąpiła zmiana klimatu o 180 stopni i na małej scenie swoją punk rockową łupankę rozpoczął słowacki Konflikt. Zespół, którego początki sięgają 1990 roku, to jeden z klasyków słowackiego, melodyjnego punka. Konflikt gra prosto, melodyjnie, z mocnym nastawieniem na punka i mniejszym na rocka. Takie granie królowało w Polsce w latach 90’ za czasów świetności wydawnictwa Silverton. Szaleństwa wielkiego nie ma, ale do pogibania się przy piwku Konflikt nadaje się w sam raz. Z zabawnych sytuacji, pamiętam jak przed laty znajomy załogant mówił mi, że Konflikt to pozerzy i nadęci rockmeni, bo mają na koncertach ręczniki przewieszone przez statywy. Dalej mają te ręczniki, ale gwiazdorzenia nie stwierdziłem ;)


Stawkę trzeciego dnia zamykali legendarni The Exploited. Zespół, którego logo z trupią czaszką za czasów mojej młodości zdobiło koszulki większości załogantów na moim osiedlu. Z tym Exploited to w ogóle dość ciekawa sytuacja. Grupa cały czas koncertuje, chociaż ostatni album wydali 14 lat temu. Jak widać, można cały czas odcinać kupony od swojej legendarnej przeszłości mocno stojąc w miejscu. Być może ten brak wydawniczej aktywności sprawił, że pod sceną na The Exploited zrobiło się sporo miejsca, ale ci, którzy zostali dostali dokładnie to, czego można się było spodziewać - stare hity, wysoki poziom wokalnego wkurwienia, czerwonego irokeza i godzinę bezkompromisowego darcia japy w wykonaniu Wattiego. Jedynym zaskoczeniem były nowe gabaryty Wattiego, przy którym Fat Mike wygląda na anorektyka. Mimo tego Fatty Wattie wciąż sprawia groźne wrażenie, a obijanie sobie głowy mikrofonem dobrze komponuje się z jego wizerunkiem ekscentryka. Zabrakło mi tylko znanego ze starych koncertówek pokrzykiwania „fucking faggots” i „wankers” ;) Może i The Exploited czasy świetności ma już za sobą, ale cieszę się, że mogłem ich zobaczyć w całkiem dobrej formie.

Na The Exploited było dość kameralnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz