W internetach wyczytałem niedawno, że
punkowych kapel w Polsce jest więcej niż samych punków. Być może to prawda. Nie
dotyczy to może Podkarpacia, gdzie punkowa scena nie jest tak obfita, ale na
przykład w takiej Warszawie, niby zadupie rzut beretem od Białorusi, a co chwilę
słychać o nowym ciekawym punk rockowym projekcie. Jednym z nich, który mocno ostatnimi
czasy zapadł mi w pamięć, jest specyficzny band Warsaw Dolls – zespół posądzany
o staroświeckie podejście do muzyki, niedzisiejsze stylizacje, inteligenckie
teksty oraz nadmierne przywiązanie do idei DIY. Postanowiłem więc sprawdzić czy
to prawda czy tylko podłe pomówienia. Na pytania odpowiadał wokalista, tekściarz, art
director w życiu i na scenie – Stanley Starsky.
Wydaliście własnym sumptem już trzy swoje płyty.
DIY to odpowiedź na brak zainteresowania ze strony wydawców, odpowiedź na
kryzys rynku muzycznego czy ideologiczny manifest?
Przecież DIY to ideologia, religia i regulamin punk rocka! A bardziej poważnie, wydajemy się sami z konieczności i wygody. Szukanie wydawców, potem przekonywanie ich do swoich pomysłów, konieczność zawierania kompromisów i dyskusje o pieniądzach po to, żeby sprzedać jakieś 400 płyt to gra niewarta świeczki. Zespołowy dział wydawniczy działa bardzo sprawnie i nie bardzo wyobrażam sobie, co potencjalny wydawca mógłby nam jeszcze zaoferować. Jako zespół niszowy i tak nie celujemy w kilkudziesięciotysięczne nakłady, a produkcją płyt bez potrzeby dokładania do interesu możemy zająć się sami.
Przecież DIY to ideologia, religia i regulamin punk rocka! A bardziej poważnie, wydajemy się sami z konieczności i wygody. Szukanie wydawców, potem przekonywanie ich do swoich pomysłów, konieczność zawierania kompromisów i dyskusje o pieniądzach po to, żeby sprzedać jakieś 400 płyt to gra niewarta świeczki. Zespołowy dział wydawniczy działa bardzo sprawnie i nie bardzo wyobrażam sobie, co potencjalny wydawca mógłby nam jeszcze zaoferować. Jako zespół niszowy i tak nie celujemy w kilkudziesięciotysięczne nakłady, a produkcją płyt bez potrzeby dokładania do interesu możemy zająć się sami.
Nie myśleliście o wydaniu modnego ostatnio winyla czy powracającej do łask kasety magnetofonowej?
Zabawne, właśnie o tym pomyślałem. Dzięki spadkowi sprzedaży kompaktów winyl jest promowany, jako obiecujący nośnik, ale ile w tym propagandy wydawców? Winyl stał się fetyszem, obiektem mody i ma potencjał kolekcjonerski, ale na zbieranie i słuchanie winyli pozwala sobie jedynie promil słuchaczy w porównaniu z użytkownikami empetrójek i kompaktów. Osobiście nie uległem fascynacji PCV, poza dużą okładką nie ma w sobie nic pociągającego, za to mnoży kłopoty: zabiera miejsce, sprawia trudności w transporcie, przesyłaniu pocztą, wymaga specjalnego sprzętu do odtworzenia… Jak dotąd można usłyszeć Warsaw Dolls na winylowej składance stołecznych zespołów "Warsaw Hardcore Punk Attack vol. 1" (do LP jest dołączony także kompakt), lada miesiąc ukaże się też album „Za krótko za szybko” – kompilacja utworów dwudziestosekundowych, też na czarnej fajerze i CD. Być może kiedyś zdecydujemy się na wydanie albumu na winylu, ale na razie przekracza to nasze możliwości. Priorytetem jest wydawanie kompaktów – płyty, którą może przesłuchać sobie każdy na laptopie, puścić w knajpie, na imprezie, przegrać na mp3 i wysłać kolegom. CD jest egalitarne, a winyl trafi tylko do elitek z gramofonami, kolekcjonerów i didżejów. Kasety magnetofonowe to zupełnie inna parafia. Taśmy przeżywają chwilowy renesans, ale tylko w pokoleniu, które kojarzy je ze słodkim smakiem dzieciństwa. Nikt poza nim nie poświęca im wiele uwagi. Jakość dźwięku i kłopoty, jakie niesie ich odtwarzanie dyskwalifikują je na dłuższą metę, więc nie pokładałbym nadziei w tym nośniku. Nie ukrywam za to, że często słucham kaset i mam ich niemałą kolekcję. Do tego czasem kupuję nowe – więc widzę jakiś sens ich wydawania, przynajmniej na ten moment, bo ta moda wkrótce przygaśnie, jak sądzę… ale nie mamy konkretnych planów.
Pozostawmy już kwestie techniczne i przejdźmy do muzyki. Wyróżnikiem Warsaw Dolls są Wasze teksty – ironicznie, z przymrużeniem oka i pokazujące, że punk rock nie musi być smutny i śmiertelnie poważny. Co Was inspiruje do pisania właśnie takich tekstów, które w Pasażerze uznano nawet za „inteligenckie”, zamiast prostych i ostrych w swym wyrazie punkowych manifestów?
Nie przepadam za śmiertelnie poważną muzyką, a już na pewno nie cierpię wygłaszania kategorycznych stwierdzeń, ferowania ostatecznych wyroków i przedstawiania racji bezdyskusyjnych. Można to nazwać paskudnym relatywizmem, ale uważam, że każdy problem można rozpatrywać wielostronnie. Z tego względu niedobrze czuję się w roli kaznodziei wychodzącego do tłumu z prawdą niepodważalną. Choć cenię sobie i kapele, które potrafiły wyskoczyć ze świetnym i szczerym manifestem – ale było ich naprawdę niewiele… W takiej stylistyce łatwo o banał i patos. W naturze ludzkiej piękniejsze jest zawahanie i osobista refleksja niż intelektualne lokajstwo, dlatego w Warsaw Dolls nigdy nic nie jest podane na tacy. Odkrywanie samemu sensu utworów, przesłania, zanurzanie się w bujności słów to jedna z wielkich przyjemności w słuchaniu muzyki, tym się chcemy dzielić. Teksty są może trochę "inteligenckie", fakt. W poszukiwaniu oryginalnych skojarzeń, rymów i formy czasem strasznie mnie znosi. Mam nadzieję, że na otarcie łez są przynajmniej zabawne. Nie inspiruję się niczym niecodziennym, poza samym życiem. Wiele fraz powstało na gorąco, wyrwały się, jako komentarz w rozmowie – lub wymyśliliśmy je wspólnie. Tematy na kawałki przychodzą mi do głowy same, nawet nie zapisuję wszystkich. Sekret pewnie tkwi w tym, że sporo czytam, również poezji. Jestem też fanem przedwojennego kabaretu: najlepszej szkoły pisania piosenek. Obecnie jak wiemy, kabaret sięgnął dna. Mam też obsłuchany solidny kawał punk rocka: jak sobie odejmę wszystkie tematy, o których już śpiewano to zostaje niewielkie pole do popisu i już wiem, czym się zająć!
Widzę, że dużą wagę przywiązujecie do swojego image. Wydaje mi się, że punkowy wygląd już nie jest tak istotny jak 10 czy 15 lat temu, kiedy takie kapele jak Beer Googles mimo ewidentnych braków mocno się wybijały. Co o tym sądzicie?
Lubimy dobrą stylówę i tyle w temacie. Wygląd nie pomaga w graniu jak twoje piosenki tylko lecą w sklepie, ale w pozostałych sytuacjach, czemu nie! Jednym z przywilejów rockandrollowców jest możliwość wystrojenia się na własne życzenie i my z niego skwapliwie korzystamy. Lata dziewięćdziesiąte wypromowały na scenie facetów w spranych tiszertach i bluzach. Muzycy zorientowali się, że mogą występować nawet w kapciach i spodenkach gimnastycznych… Nie jest to poziom, do którego równamy. Chcemy mieć z tego frajdę i dużo radochy, koncert to jest rodzaj wesołego święta! Czemu się nie odstrzelić i dobrze bawić. Nie wyobrażam sobie, że wchodzę na scenę ubrany jak dziad do oglądania serialu. Z pewnością są kapele, które wypromowały się samym ostrym wyglądem, ale to jednak jest muzyka: nie da się grać lata jakiegoś gówna i przyciągać słuchaczy samym imagem.
Warsaw Dolls kojarzy mi się z zespołem oddającym hołd staremu, klasycznemu punk
rockowemu brzmieniu i klimatowi. Zakładając band mieliście założenie stworzyć taki, hm, punk rockowy skansen czy Warsaw Dolls to jak najbardziej przyszłościowy i rozwojowy temat?
Założyliśmy zespół z nudów, nie mieliśmy żadnych planów i chyba nadal ich nie mamy. Poza krótkookresowymi celami nie stawiamy sobie perspektywicznych wyzwań. Słuchamy głównie starego brzmienia, więc tak chcieliśmy grać, w tym czuliśmy się najlepiej. Wiadomo, że wielkiego nowatorstwa w tym nie będzie, ale szczególnie nam na tym nie zależy. Czasem mam wrażenie, że cały najlepszy klimat punk rocka wyczerpał się pod koniec lat siedemdziesiątych. Mimo, że są współczesne kapele i prądy, które lubię, najbardziej uwielbiam i szanuję punk rock 77. Głównie wersję brytyjską. W Polsce niestety nie było w tym okresie żadnych wykonawców – najstarsze kapele punk nawiązywały już do drugiej fali. Zatem jest jeszcze mnóstwo miejsca na eksplorację tej stylistyki po polsku. Nie zgodzę się, że to skansen. Są zespoły, jest scena i coś jest grane! Raz na jakiś czas przyjeżdżają siódemkowe bandy nawet do Polski. Nowe, krajowe zespoły też kiełkują, ale filarami jest kilka zajebistych, starszych orkiestr. Może i jest nas niewielu i najczęściej wszyscy się znamy, ale imprezowanie i granie w tym gronie jest czymś naprawdę super. Nawet, jeśli nie produkujemy brzmieniowych nowinek. Mam nadzieję, że Warsaw Dolls jest świeże w jednej kwestii. Dotychczas, gdy ktoś chciał w Polsce grać jak np. The Clash to najczęściej kopiował ich pomysły nie doszukując się skąd sami je czerpali, a to jest cały wszechświat dźwięków wcześniejszych stylów: bluesa, rock and rolla, glam rocka etc. Staramy się omijać tę mieliznę i pamiętać też o jeszcze starszej muzyce. To, że cała łajba dryfuje potem całkiem w stronę glamu to inna historia, he, he.
Zdradźcie swoje plany. Czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie po Warsaw Dolls?
Zabieramy się za nagranie prawdziwego, debiutanckiego albumu. Nie chcę podawać konkretnych dat, ale obiecuję, że nie będzie więcej demówek podłej jakości, atakujemy normalną płytę długogrającą. Z pewnością na kompakcie, wydaną własnymi rękami. Znajdą się na niej największe przeboje z obu demówek i premierowe kawałki. Przed samą płytą może uda się zrealizować jakiś split na EP. Mamy taki pomysł, z tym, że na razie nie wyszedł poza fazę wstępną i nic więcej nie mogę powiedzieć. Po samej premierze spróbujemy też zagrać jakieś sztuki dalej niż cztery przystanki od chaty. Cóż, trafiają do nas prośby o koncerty w innych miastach, ale niestety. Jak pracuje się czasem w tygodniu, czasem w weekendy, ciężko coś planować. Sytuacji nie poprawia fakt, że wszyscy realizują się też w innych bandach, doba ma 24 godziny, a weekend dwa dni, wiadomo.
Ostatnie pytanie: Toy Dolls czy New York Dolls?
Absolutnie
New York Dolls. To oni byli bezpośrednią inspiracją powstania naszej
supergrupy, chociaż mnie przy tym nie było. Wiem, że dziś już prawie nikt tego
nie słucha, ale bez nich nie byłoby punk rocka. Miesiąc temu minęło 40 lat od
wydania ich pierwszego albumu, więc to dobry rok na dopisanie się do kajetów historii własną płytą.
Recenzję płyty Warsaw Dolls „Liver for the music” znajdziecie
tutaj.
Ej jestem młody a słucham kaset i je kupuję. Więc nie tylko powrót do dzieciństwa jest powodem ich nabywania, bo ja to dzieckiem nadal jestem a słucham.
OdpowiedzUsuńFrelo, dlaczego? :) Tak na szybko do głowy przychodzą mi dwa powody. Sentyment do lat 80 i 90 ubiegłego wieku. Ograniczenia sprzętowe - hi-fi na kasety lub stare radio w samochodzie. Sam mam jeszcze sporą kolekcję kaset i wieżę z możliwością ich słuchania, ale ostatnio robiłem to lata temu.
UsuńJa słucham New York Dolls, są wyjebani, jestem również waszym fanem, zajebista nazwa zespołu przy okazji
OdpowiedzUsuń