Horror na Podkarpaciu — Hrabia „Cmentarna miłość” || recenzja

Horror punk to w Polsce bardzo wąska nisza. Gdyby zapytać statystycznego punkowca, jaki polski horror-punkowy zespół kojarzy to być może wymieniłby 666 Aniołów. Ale co dalej? Zresztą globalnie oprócz Misfits pewnie też niektórzy mieliby z tym kłopot. W mojej płytotece z tego gatunku znalazłbym jeszcze japońskiego Balzaca, ale to wcale nie oznacza, że w tym gatunku nic nowego się nie dzieje. A dzieje się i to nawet na Podkarpaciu. Gatunek wskrzesza wywodząca się z Brzozowa ekipa Hrabia. Zresztą Brzozów to polskie zagłębie horror-punka bo obok Hrabiego funkcjonuje tam również Gatlin.




Cóż kryje się pod tajemniczą nazwą Hrabia? Drakula? Nieee, ale ciekawostką jest to, że zespół powstał jako jednoosobowy projekt… akustyczny i stąd pewnie ta jednostkowa nazwa. Zanim Hrabia przekształcił się w trio wydał trzy krótkometrażowe materiały DIY: „Opowieści z cmentarza” z 2014 roku, „Horror bus” z 2016 roku i akustyczny split z amerykańskim The Bastards pod wszystko mówiącym tytułem „Sons of salem”. Split też z 2016 roku. A kiedy (także w 2016 roku) do śpiewającego i grającego na gitarze Kamila dołączyła sekcja rytmiczna to pojawił się kolejny krótki materiał „Release the bats”. O ile mnie pamięć nie myli to również był 2016 rok. Rok później ukazała się EPka „On the road with the count”, a we wrześniu tego roku światło księżyca ujrzał kolejny czteroutworowy krążek — „Cmentarna miłość”.

W pewnym momencie miałem wrażenie, że Hrabia częściej wypuszcza nowe kawałki niż gra koncerty, ale sytuacja w ostatnim czasie uległa znacznej poprawie. Zespół może pochwalić się między innymi supportem przed Michalem Gravesem, moim ulubionym wokalistą Misfits.

Horror-punk to niezbyt innowacyjny gatunek muzyki. W muzyce Hrabiego słychać i Misfits i Blitzkid i Balzaca i pewnie mnóstwo innych kapel grających w podobnym stylu. Jest czad, melodia, chórki robią „oooo” jak należy, kawałki wpadają w ucho. Tak to się właśnie robi. Słychać też w tym wszystkim pewien lokalny koloryt — zwłaszcza w grze gitary solowej, której bliżej do Ustrzyk niż do USA.

Jak na mroczny wizerunkowo band przystało, teksty zespołu nie opowiadają o tym, że życie, życie jest nowelą, bo powszechnie wiadomo, że życie jest jak nożyczki. W czterech kawałkach, które znajdziemy na „Cmentarnej miłości”, oprócz trącącego młodzieńczą potrzebą zaszokowania słuchacza, tytułowego numeru, znajdziemy muzyczny hołd dla Christophera Lee (dla niewtajemniczonych to Saruman z ekranizacji powieści Tolkiena, ale też Dracula z lat 50-70. ubiegłego wieku oraz stwór dr Frankensteina z filmu z 1957 roku) oraz zwalczającego wampiry Van Helsinga. Ostatni numer, „Pełnia księżyca”, również nie opowiada o tym, że pełnia to dobry czas na grzybobranie.

Czuć w tym wszystkim, że goście z Hrabiego są zajawkowiczami. Wystarczy popatrzyć na sceniczne stroje chłopaków, czy dbałość o takie detale jak futerały na gitary w kształcie trumien. W tym gatunku jest sporo miejsca na tego typu mrugnięcia okiem do widzów i słuchaczy, a Hrabia, mimo tego, że korzysta z różnych dziwnych rekwizytów nie robi z tego kiczowatego widowiska. Fajnie, że komuś chce się pokazać na scenie coś więcej, niż odegranie numerów z płyty.

To, nad czym Hrabia musi mocniej popracować i jest największą bolączką tego materiału to kwestie wokali. Horror-punkowe chórki na nowej EPce, można powiedzieć, że chodzą już ok, ale wokal główny ciągle sprawia wrażenie lekko onieśmielonego swoją rolą. A to taki groźnie wyglądający chłopak. Wszystko jednak przed Hrabią, bo mimo tego, że band działa nie od wczoraj to czuć, że dopiero stawia maszt, żeby złapać wiatr w żagle.

Na koniec dodam, że fajną, komiksową oprawę graficzną stworzył Hrabiemu Romek Gajewski, którego rysunki można było znaleźć na okładkach płyt takich zespołów jak Podwórkowi Chuligani, Bombat Belus czy Bachor. To z pewnością najlepsza okładka w dyskografii Hrabiego.

6/10
Hrabia „Cmentarna miłość”, wyd. własne, wrzesień 2018





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz