Recenzja: Lej Mi Pół „Wszystkiego najlepszego Marian” — awangarda ubogiego żartu powraca

Lej Mi Pół, podobnie jak Behemoth, Pink Freud czy Zenek Martyniuk nie gra muzyki dla szerokiego grona odbiorców. Niektórym wystarczy rzut oka na okładkę, aby uznać, że coraz popularniejsza muzyka nie do końca normalnego trio z Bielska-Białej to nie jest ich bajka. Mając tego świadomość, Lej Mi Pół asekuracyjnie ostrzega, z czym mamy do czynienia za pomocą hasła „uwaga, płyta zawiera chujowe rymy i dźwięki”. Jeśli jesteś fanem Tomasza Stańko czy jakiejkolwiek innej ambitnej muzyki, to spotkanie z Lej Mi Pół, raczej nie spełni Twoich oczekiwań o muzycznym katharsis. Ale czy „Wszystkiego najlepszego Marian” to od początku do końca sama chujowizna? Niekoniecznie.


Rozwój, czy wręcz niedorozwój, Lej Mi Pół śledzę od dłuższego czasu, a tego typu granie specjalnie mnie nie odstrasza. Nie tylko mnie, bo z tego, co widzę publiczności na koncertach Lejów nie brakuje. Podobnie jak chłopaki z LMP lubiłem za młodu posłuchać Bloodhound Gang, ale z wiekiem moje poczucie humoru powędrowało w bardziej abstrakcyjne rejony. No cóż, na każdego przyjdzie pora. Wracając do tego rozwoju, to można rzec, że właściwie go nie ma. „Wszystkiego najlepszego Marian” to po prostu porcja kolejnych piosenek podobnych do tych, które znajdziemy na poprzednich płytach chłopaków. Prostych, melodyjnych i praktycznie pozbawionych wszelkich muzycznych kombinacji. Lej Mi Pół, co mierzi wielu ludzi związanych z punk-rockową sceną, opiera się w głównej mierze na konwencji prostego pop-punkowego grania w starym stylu. Miejscami brzmi to całkiem nieźle, choć brakuje mi tu ciekawiej zaaranżowanej perkusji. W tego typu muzyce perkusiści potrafią robić niesamowite rzeczy, ale Bzykowi do pomysłowości i techniki Travisa Barkera sporo jeszcze brakuje. Niektóre numery aż się proszą o wprowadzenie podwójnej stopy czy dodatkowych podbić na centrali, zamiast prostego umpa-umpa. Ale przynajmniej ścieżki garów są wbite równo. Generalnie, pod względem brzmienia i realizacji materiału jest naprawdę w porządku.

Mniej fajne są natomiast, co niektóre kompozycje i przede wszystkim teksty. Czuć, że z formą jest gorzej niż poprzednio — ścieżek na płycie mamy 22, a dobrych pomysłów znacznie mniej. Nie można przecież cały czas operować kilkoma żartami na krzyż (pedauy, chlanie, genitalia)… Parę utworów z powodzeniem można by sobie odpuścić i poczekać na lepsze wersy. Zwłaszcza te numery o dziekanie i weganach wypadają kiepsko. W tekstach w większości przypadków rządzi jakaś pokrętna logika. Często brakuje w nich sensu i jakiejś w miarę sensownej puenty — sztandarowym przykładem jest singlowy „Sąsiad”.

Ale żeby nie było, że ostrzeżenie na okładce to sama prawda, to znajdziemy tu kilka kawałków, które wpadają w ucho na dłużej. Zwłaszcza ze względu na tę pop-punkową konwencję. „Ziombel”, „Plaża”, „Gej party”, to jak dla mnie najlepsze momenty tego albumu. Albumu, który jak dotąd wypada najsłabiej w dyskografii LMP — chociaż nie jest to jakieś spektakularne odchylenie od mediany. Korzystając z okazji chciałbym również dołączyć się do życzeń dla Mariana, wszystkiego najlepszego!

5,5/10
Lej Mi Pół, „Wszystkiego najlepszego Marian”, wyd. własne, październik 2017



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz