Na wstępie muszę przyznać, że podoba mi się samo wydanie tego materiału — surowa tektura z oszczędnym nadrukiem dobrze komponuje się z muzyką, jaką znajdziemy na płycie. A na dokładkę jak na człowieka-orkiestrę przystało, za projekt logo i skład graficzny odpowiada sam Henry. DIY pełną gębą.
„The road” to zaledwie trzy numery prezentujące najświeższe oblicze Wawrzyńca. Z racji jednoosobowego składu aranże są mniej bogate w porównaniu do HDG ale nie jest to surowizna w postaci jednej gitary i jednego głosu. Całość jest dobrze przemyślana, tak samo zrealizowana i wzbogacona dodatkowym instrumentarium, jak choćby wracającym do łask banjo. Natomiast klimat całości pozostaje mocno zbliżony do HDG. Muzyczna droga Henrego snuje się bez pośpiechu przenosząc słuchacza za kierownicę wyimaginowanego cadillaca mknącego gdzieś po amerykańskich bezdrożach. Mknącego w granicach prawa, bo nie jest to granie podnoszące ciśnienie czy zachęcające do rozwijania wysokich prędkości. Wszystko to w oprawie dobrze pasującego do klimatu głosu, nie kłującej w ucho angielszczyzny i po prostu sprawnego grania. Szkoda tylko, że piosenek na płycie jest tak mało, bo całość trwa lekko ponad 10 minut. Czuć niedosyt.
Henry ma pomysły, umiejętności, brodę, ukulele i nieskończone pokłady nostalgii — wszystko to tworzy przepis na bardzo solidne, hipstersko-songwritterskie granie na wysokim poziomie. Nie wiem skąd Borówka wynajduje tych wszystkich młodych, zdolnych songwritterów, ale jedno wiem na pewno — ma do tego dobrego nosa.
8/10
Henry No Hurry „The road”, wyd. Borówka Music, 2017