
Punk rocka jest w filmie dość sporo, choć tak naprawdę stanowi ona tylko tło i nadaje filmowi ciekawego kolorytu. Czuć, że reżyser, Derrick Borte, chciał przekazać tym filmem wyrazy uznania w kierunku The Clash. Nawet jak sama historia jest nieco naciągana, to miło z jego strony.
W tym filmie nie chodzi o fakty. Tak naprawdę „London town” to po prostu przyjemne dla oka familijne kino o dzieciaku z rozbitego domu, którego życie zmusza do szybkiego wejścia w dorosłość. Nie chciałbym zdradzać szczegółów fabuły, ale w wielkim skrócie na chłopaka spada znienacka duża odpowiedzialność i potrzeba zmierzenia się ze światem dorosłych. Pomocą w tych zmaganiach jest Joe Strummer, którego bohater spotyka w kluczowych momentach opowieści. Jest tu sporo fantazjowania i naciągania rzeczywistości, ale wybaczam, bo film w ostatecznym rozliczeniu pozostawia po sobie przyjemne wrażenie. Choć miejscami jest zbyt przerysowany i naiwny.
Nie do końca wiarygodnie udało się pokazać klimat Londynu z końca lat 70. Trochę to wszystko zbyt kolorowe i telewizyjne, choć warto docenić próbę pokazania niepokojów społeczno-politycznych i rasizmu — problemów tak podobnych do tego, co przeżywamy obecnie.
Jak byłem dzieciakiem to jarałem się filmem „SLC punk”. „London town” to lżejszy kaliber ale bez ściemy można go postawić na półce zaraz obok SLC. Zwłaszcza, że wydanie DVD ubrano w stylowy design stosowny do czasów początków punk rocka. Film mogę polecić punk-rockowcom, w których więcej jest sentymentu niż ortodoksyjnego podejścia do tematu.
6,5/10
wyd. Kino Świat
wyd. Kino Świat