W czasach postępującej digitalizacji muzyki i powolnego odchodzenia od fizycznych nośników okładka płyty nie wydaje się już tak bardzo istotna. Jednak kto, tak jak ja pamięta zamierzchłe przedinternetowe czasy albo po prostu kocha muzykę i jej namacalny wymiar ten wie jak bardzo ważnym elementem jest oprawa graficzna płyty. Wydany na pełnym wypasie album „Art record covers” jest hołdem dla projektujących okładki artystów, grafików i fotografików oraz muzyki stojącej za ich pracami.
Nie zawsze płyty były pakowane w przemyślany artystycznie sposób. Z napisanego przez Francesco Spampinato wstępu dowiadujemy się, że historia okładek jest całkiem młoda, a pierwszą ilustrowaną oprawę płyty zaprojektował pracujący dla Columbia Records Alex Steinweiss w 1940 roku. Takie marketingowe chwyty same się nakręcają i okładkowy trend szybko się rozprzestrzenił.
Wybierając okładki Spampinato w swoim dziele kierował się mocno subiektywnym kluczem. Nie dbał o chronologię i schlebianie gustom krytyków muzycznych. Jego celem jest raczej pokazanie tego fenomenu zrodzonego na styku muzyki i sztuki i to mu się udaje. Jedynym narzuconym ograniczeniem jest alfabetyczna kolejność nazwisk twórców okładek — bez zbędnego pozycjonowania. Chociaż sympatie autora lekko odsłaniają krótkie wywiady zamieszczone zaraz po wstępie „Art records covers”. Swoimi przemyśleniami dzielą się: Tauba Auerbach, Shepard Fairey (autor m.in. sławnego plakatu Hope z Barackiem Obamą), Kim Gordon, (graficzka i zarazem basistka Sonic Youth), Christian Marclay, Albert Oehlen (artysta i muzyk eksperymentalnej grupy Red Krayola) i Raymond Pettibon. Dla mnie istotny jest zwłaszcza ten ostatni, bo Pettibon to nikt inny jak autor klasycznego, genialnego w swojej prostocie logo Black Flag, wielu punkowych okładek i plakatów koncertowych. Przy okazji tej postaci polecam dostępny na You Tube dokument „The art of punk”.
Jak wyglądają związki muzyki ze sztuką w praktyce? Weźmy na tapetę zespół Kim Gordon, czyli Sonic Youth. Oprócz samej Kim, która zaprojektowała m.in. okładkę singla „Bull in the Heather”, na okładkach grupy pojawiła się choćby: włóczkowa lalka Mike’a Kelleya z okładki „Dirty”, zdjęcie Richarda Kerna z „Evol”, Jeffa Walla z „The destroyed room: b-sides and rarites”, Jamesa Wellinga z „Bad moon rising”, kolaż Marnie Weber z „A thousand leaves” czy obraz Christophera Woola, który znalazł się na okładce „Rather ripped”. No i Raymond Pettibon i jego komiksowa okładka do „Goo”. To wszystko znajdziecie w tej książce.
Wertując ten zbliżony formatem do winylowego LP album nie sposób nie docenić ogromu pracy włożonego w jego przygotowanie. Znajdziemy w nim płyty z lat 50. jak i całkiem współczesne albumy z ostatnich lat. Przekrój gatunków muzycznych zaprezentowanych w "Art record covers" również wymyka się wszelkim szufladkom i prostym kwalifikacjom. Na pierwszym miejscu jest okładka, a gatunek to już kwestia najmniej istotna. Z punk-rockowej sceny zbyt wiele grup się tutaj nie pojawia, ale oprócz Black Flag poczytamy między innym o Turbonegro, Bad Brains, Buzzcocks czy The Clash. Nieco zaskoczył mnie brak Sex Pistols i Dead Kennedys, ale miejsca na okładkę singla Malcomla McLarena nie zabrakło :) Z polskich akcentów mamy choćby Wilhelma Sasnala przedstawionego w kontekście frontu płyty 19 Wiosen „Pożegnanie ze światem”.
Większość płyt wzbogacono notką o okładce, zespole, jakąś ciekawostką oraz metryczką z datą wydania, formatami, gatunkiem muzycznym, autorami oprawy itd. Solidna dziennikarska robota z konkretnym researchem. Czasem pojawia się tylko metryczka, ale i tak te podstawowe informacje są niekiedy w zupełności wystarczające. Dodam, że okładek jest około 500. Sporo.
Nie wszystkie przedstawione okładki wzbudziły we mnie większe emocje, ale jedno jest pewne. Każda okładka płyty to jakiś kawałek sztuki. Być może nie zawsze jest to sztuka najwyższych lotów, ale o tym, czy wyzwoli się ona z muzycznego kontekstu i zacznie żyć swoim życiem dowiemy się dopiero za kilkadziesiąt lat. Zawsze ceniłem przemyślane podejście do oprawy płyt i po lekturze „Art record covers” wiem, że nie jestem osamotniony.
Albumy wydawane przez Taschen to jakość sama w sobie i tak też jest i w tym przypadku. Solidnych rozmiarów księga waży blisko cztery kilogramy. Imponująca rzecz. Polecam, nawet jak nie jesteście mocni w języku angielskim. Uczta dla oczu gwarantowana.
9,5/10
Francesco Spampinato, ed. Julius Wiedemann, „Art record covers”, wyd. Taschen, luty 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz