Le Moor |
Urodzinowe balety rozpoczęła młoda rzeszowska Hysteria, która porusza się w mało popularnej w podkarpackim regionie rap-core’owo – rockowej stylistyce. Jak na młody wiek muzyków to radzą sobie naprawdę przyzwoicie, a walorów wizualnych Hysterii dodaje sympatyczna basistka. Po młodzieży na scenie pokazała się załoga Clockwork Mind ze Stalowej Woli. Zespół widziałem już nie pierwszy raz, bo drugi. Chociaż w sumie w tym składzie to pierwszy. Jeżeli szukacie ciekawie podanego rocka z lekko melo-punkowymi ciągotami to warto rzucić uchem. Koncertowo sprawdzają się fajnie, gitarzyści potrafią zaciekawić a bębniarz ma naprawdę konkretnego wąsa. Tak naprawdę jedyne, co mi przeszkadzało w ich występie to sweter wokalisty ;) Poza tym konkret.
Clockwork Mind |
Następnym punktem programu był występ punk rockowej reprezentacji stolicy Podkarpacia, czyli The Sabała Bacała. Jako, że się tam udzielam to poprzestanę na stwierdzeniu, że grało się dobrze, a wyglądało to mniej więcej tak > KLIK<.
The Sabała Bacała |
Po Sabale jak dla mnie największe zaskoczenie tego wieczoru, czyli krakowsko-rzeszowski Cremaster z nowym wokalistą, który zarówno pod względem gabarytu, zarostu i radosnego pląsania w japonkach zdecydowanie się wyróżniał. Jakoś tak się dziwnie złożyło, że Cremaster grał w Rzeszowie multum razy, ale dopiero teraz miałem okazję ich zobaczyć na żywca, no i przyznam szczerze, że zaskoczyli mega pozytywnie. Luz, ogranie, technika, energia a do tego sporo żartów nie najwyższych lotów, w tym cover Braci Figo Fagot. Na koncerty ekipa naprawdę godna polecenia. Wizualnie – zawodowstwo :)
Cremaster |
Po takim koncercie warszawski TPN 25 miał ciężkie zadanie. Raz, że nie mieli japonek, dwa, że broda Doktora Yry też nie taka bujna, a trzy, że pod względem muzyczno-technicznym to już zupełnie inna para gumo-filców. TPN 25 można zaliczyć do tzw. kapel dla koneserów. Fanem już raczej nie zostanę, ale konwulsje zapamiętam > KLIK <
TPN 25 |
Wieńczący wieczór Le Moor swoją dekadę zamknął z wynikiem: 2 wydane płyty i ponad 150 zagranych koncertów, co jak na nasze podkarpackie standardy jest nie dużym osiągnięciem. Po urodzinowym koncercie widać, że zespół mimo paru zmian w składzie przez ostatnie lata trzyma się mocno i jest w bardzo dobrej formie. Widziałem grupę kilka razy i to był ich zdecydowanie najlepszy i najdłuższy, bo zbliżający się do dwóch godzin, występ. Raczej nikt nie mógł powiedzieć: „dlaczego nie zagraliście numeru X”, bo zagrali praktycznie wszystkie swoje dotychczas zarejestrowane numery, a do tego sensownie dobrana porcja coverów The Clash, T. Love i Kultu, który dla muzyków na początku ich działalności był główną inspiracją. Po dekadzie grania, słychać, że Le Moor odcina kultowe korzenie i gra po prostu swoją muzę. No i tego chciałbym życzyć chłopakom na kolejną dekadę grania – róbcie swoje, grajcie dalej i powodzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz