The Analogs są jak Andrzej Gołota. Nie spodziewasz się po nich finezji, polotu, nowych sztuczek i nie wiadomo jakiej kondycji, a mimo tego śledzę ich poczynania z zainteresowaniem i dużą dozą sympatii. Nie ważne, że nie wzbudzają już takich emocji jak w latach dziewięćdziesiątych a widowiskowych nokautów raczej nie będzie. Andrzej Gołota najlepsze ma już za sobą, za to The Analogs od lat utrzymują się w czołówce polskiego punk rocka. Mimo, że energia już nie ta, co kiedyś, skład zmienia się niczym pajęcza wylinka a obecną ekipę, parafrazując tekst Dezertera, można podsumować stwierdzeniem czterdziestoletnia oi młodzież.
Analogsi nie spoczywają na laurach. Ostatnie dwa lata to okres wzmożonego działania, bo płytoteka zespołu wzbogaciła się aż o cztery albumy. Luty 2012 roku przyniósł „Ballady czasu upadku” – pierwszy album z premierowym materiałem wydany pod banderą Lou Rocked Boys. „Ballady” chwaliłem za profesjonalizm, produkcję i realizację nagrań oraz odświeżające styl grupy muzyczne innowacje z wnioskiem, że zmiany wyszły chłopakom na dobre. We wrześniu 2013 roku zespół zrobił się sentymentalny i odświeżył debiutancki krążek na płycie „Pełnoletnia oi młodzież”. A trzy miesiące później powiązany z grupą Oldschool Records wydał „Na serca mego dnie” z niepublikowanymi dotąd kawałkami z różnych sesji nagraniowych.
The Analogs nie poszedł jednak w ślady Kata, który nadal odświeża starocie i w październiku wypuścił kolejny premierowy album pod metaforyczno-marynistycznym tytułem „Bezpieczny port”. Jak zapowiedział Piguła w wywiadzie promującym nową płytę: „tak jak nie szukamy, jako zespół nowych przestrzeni muzycznych, tak samo pisząc teksty do piosenek nie szukam nowych tematów”. Określenie „Bezpiecznego portu”, jako kolejna taka sama płyta The Analogs byłoby zbyt dużym uproszczeniem, bo mamy tutaj parę zaskakujących motywów. Pewna innowacyjność w stylu grupy pojawiała się już na „Balladach”, gdzie gitarowe zagrywki ocierały się o amerykańską szkołę gry nowoczesnego melodyjnego punk rocka, a subtelny klawisz gdzieniegdzie fajnie doprawiał kompozycje. „Bezpieczny port” z jednej strony kontynuuje doprawianie stylistyki grupy, a z drugiej przekracza w niektórych numerach granice, gdzie przyprawa nieprzyjemnie psuje smak. Weźmy choćby promujący płytę numer „Daleko od domu” – jeden z najlepszych utworów na płycie. W miejscu, gdzie w refrenie wchodzi cyrkowy klawisz zaaranżowany z finezją godną ścieżek dźwiękowych gier na Amidze zaczyna robić się groteskowo. Może celem było oddanie klimatu portowej speluny z początku XX wieku? Nie brzmi to dobrze. Sam już nie wiem czy to ma być jakiś przejaw wyrafinowanego poczucia humoru zespołu czy to na serio miał być klimatyczny dodatek. Podobnie harmonijka w „Heroina blues”, która z uporem maniaka odgrywa w kółko te same trzy dźwięki. Panowie, punk jest z reguły prosty, ale można coś mocniej pokombinować z aranżami. Tak samo jak conga w „Zabawa dawno się skończyła”, co jest akurat dość zabawne, ale odrobina technicznego podejścia do akcentowania byłaby mile widziana. Na szczęście są to jedynie pewne odchyły od normy, bo we wspomnianej „Zabawie”, gdzie Analogs penetruje stylistykę prostego ska, klawisz gra jak należy. Kończąc część krytyki, jeszcze uwaga do gitarzysty solowego. Na „Balladach” szału pod tym względem nie było, ale „Bezpieczny port” jest niestety gorszy. Słychać, że gitarzysta chce dodać sporo od siebie, ale czasami ponosi go fantazja. W „Śladzie” aż chciałoby się wydrzeć mu kabel z gitary, gdy na mocno tłumionej zwrotce dorzuca bezsensowną zagrywkę na wiolinowych strunach. Panie, daj Pan spokój. Czasem mniej znaczy lepiej. Zamiast kombinować na wyrost można poćwiczyć rytmikę i bending, bo niestety czasem słychać wpadeczki, a to proste rzeczy, które można stosunkowo łatwo dopracować. Żeby nie było, wciąż zdarzają się tu też fajne gitarowe motywy, które pokazują te świeże, intrygujące oblicze The Analogs znane z „Ballad”. Choćby ciekawy podkład na zwrotkach „Bezpiecznego portu” – czegoś takiego jeszcze nie było – albo gitarowe smaczki w „Ślepym zaułku”.
Co do tekstów, najlepiej skwitował to Piguła w przytaczanym wyżej wywiadzie: „jak na wszystkich poprzednich płytach obracają się wokół tematów związanych z trudem egzystencji, zagubienia, samotności, wyniszczania samego siebie, szukania własnej drogi itp.”. Nic dodać, nic ująć.
Trochę ponarzekałem, ale mimo pewnych wpadek „Bezpieczny port” nie jest zły. The Analogs już nie raz udowodnili, że mogą zdarzać im się gorsze momenty, ale poniżej pewnego poziomu nie spadają. „Bezpieczny port” jest przyzwoity, ale do czołówki Analogsowych albumów raczej nie wejdzie. Wracając do naszego Andrzeja Gołoty, który 25 października po serii niezbyt udanych powrotów zapowiedział ostatnią walkę. Zarówno Andrzejowi jak i Analogsom życzę, żeby jeszcze pokazali coś wielkiego.
Płytę wydano w dwóch wersjach. Edycja limitowana zawiera dodatkowo premierowy numer „Billboardy” oraz bonusowy dodatek „Złe towarzystwo” z pięcioma starymi kawałkami Analogs, z gościnnym wokalnym udziałem muzyków Ruin Cats, ODC, Marszałek Pizdudski One Man Band oraz rapera Soboty. Ot taka ciekawostka.
The Analogs „Bezpieczny port”, Lou Rocked Boys & Oldschool Records, Październik 2014
Jak chcesz wiedzieć na jakim sprzęcie grają gitarzyści the Analogs to zapraszam tutaj.
Monotonii nie mozna im zarzucic , instrumentalnie i wokalnie też coraz lepiej , cały czas sie rozwijaja , a to ważne :)
OdpowiedzUsuńMonotonii to nie, ale fajnie by było zauważyć progres pod względem technicznym. Dobra gitara solowa w klimacie Turbonegro cz Turbo AC's by się Analogsom przydała.
OdpowiedzUsuń