Recenzja: Marszałek Pizdudski One Man Band – blues, drugs & kantry-pank

Jebać ich, idę na swoje” – odważnie deklaruje Marszałek Pizdudski w manifeście „I go solo”. No bo ile można bujać się z gitarzystami, trębaczami, basistami i perkusistami jak można pograć sobie samemu? No i nie trzeba dzielić się kasą po koncercie. Swoją drogą, ciekawe czy jednoosobowe zespoły dostają więcej niż dwa tradycyjne karneciki na browar na głowę.


Marszałek Pizdudski doświadczenie w muzyczno-koncertowej materii ma spore. Hołdował już klasycznemu brzmieniu w Vespie, Pomorzanach oraz w Marszałku i Koniach. Swoje solowe kawałki publikował w sieci już w 2012 roku, ale tak naprawdę pierwszą styczność z twórczością Pizdudskiego miałem dopiero przy jego płytowym debiucie. No i mnie Marszałek zaskoczył. Po one man bandzie spodziewałem się ciężkostrawnej kaszanki a tu taka fajna płyta. O ile nie przeszkadzają Ci wulgaryzmy, ciężki dowcip i bezkompromisowy przekaz. 

Marszałek Pizdudski nie bawi się w subtelności i niedopowiedzenia. Pizdudski stawia na prostotę bez zbędnego owijania w bawełnę. W swoich tekstach krytykuje łasy na kasę polski rynek muzyczny („Nie wierzę, że Czesław by sam z siebie, Miłosza zaśpiewał, przecież Miłosz go jebie, tak jak Malejonka powstanie, ale wiecie, taka robota, jest pieniądz, jest granie”), dziennikarzy, którzy „pałują się jakimiś zjebanymi zespołami” (zamiast Pizdudskim), czerpie z miejskich legend (trupi jad na ustach Haliny K.), ubolewa nad rozpiciem Polaków („Gdzie nie pójdę tam nakurwiają wódę, gdzie się nie pojawię tam chleją na umór”), w kwiecisty sposób opowiada o narkotykach z czasów swojej młodości (z refrenem „możesz pytać czy jeździć chuj wie gdzie, dziś nie kupisz tego już”) czy wierze („Jaka twa rada, klecho?”).  Pizdudski w swej dosadnej prostocie potrafi w pomysłowy sposób opowiedzieć ciekawą historię. No i niekiedy nawet zabawną.

Jak na jednoosobowy projekt przystało warstwa muzyczna do skomplikowanych nie należy. Pizdudski sam siebie określa jako blus-kantry-pank i jest to trafne sformułowanie. Marszałek serwuje na gitarze klasyczne bluesowe zagrywki, a jedynym urozmaiceniem są minimalistyczny podkład perkusyjny (stopa, hi-hat i niekiedy werbel) i gościnny udział Zbigniewa Szmatłocha, który dorzucił w trzech kawałkach parę zgrabnych slide’ów na gitarze. Może i Marszałek Pizdudski One Man Band nie jest mega wyrafinowany, ale w tej jego prostocie tkwi siła. Płytę polecam, jako lekarstwo na wszechogarniający grzeczny, bezpieczny i poprawny politycznie przekaz.

Marszałek Pizdudski One Man Band, Karrot Kommando, Wrzesień 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz