No to The Bill urządził nam niezłą podróż w czasie. W 1992 roku zespół wystąpił na koncercie na rzecz dopiero, co powstającej Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Rok później zagrał na festiwalu w Jarocinie na dużej scenie, a nagrania z tego koncertu znalazły się na osławionym splicie The Bill / Włochaty „Live”. Po latach, w 2014 roku, The Bill zagrał na dużej scenie 20. Przystanku Woodstock i sprawnie odtworzył klimat swojej koncertowej kasety sprzed 21 lat. Dowodem rzeczowym w sprawie jest płyta The Bill / Zmaza „Przystanek Woodstock 2014”.
Z oryginalnego składu ostał się wprawdzie tylko śpiewający gitarzysta Kefir, jednak na Przystanek Woodstock zespół przygotował coś specjalnego i do ekipy dołączył pierwszy wokalista Soko. The Bill w takim udowodnił, że po tylu latach potrafi wypaść równie energicznie i wiarygodnie jak w Jarocinie 1993. Ze wspomnianej kasety „Live”, na setliście znalazło się pięć kawałków, z którymi od zawsze kojarzony jest zespół z Pionek – „Piosenka dla żołnierza”, „Piosenka o Wiśle”, „Wolność”, „Nie potrafię kochać” i kloaczny klasyk „Kibel”. Pozostałe 14 numerów to głównie przegląd starszej twórczości grupy, z nastawieniem na „The Biut” i „Sex’n’roll”. Z ostatniego albumu na setlistę trafiły tylko „Drzewa” i „Wystarczy być”, które pozytywnie pokazały rozwój kapeli i kierunek, w którym The Bill konsekwentnie podąża.
The Billa widziałem parokrotnie na żywo i budził ambiwalentne uczucia. Na Woodstockowej koncertówce zespół pokazał się jednak z dobrej strony. Jest energia, warsztat i emocje. Słychać, że kapela się spięła i podeszła do tematu poważnie. Atmosferę rozładowują komentarze Soka typu „Teraz będzie czad” – czysty Jarocin i klimat koncertówek z lat 90-tych :) „Przystanek Woodstock” można na luzie postawić obok kasetowego wydania „Live”. Odświeżyłem sobie jarocińską koncertówkę The Billa i aż dziw, że oba koncerty dzieli taki szmat czasu. Na głowach muzyków srebrne włosie, a trzewia nadal pali energia z czasów Jarocina.
Na drugiej płycie z tego wydawnictwa znajdziemy 18 numerów zespołu Zmaza. Grupa ma na koncie trzy studyjne płyty i ponad dwudziestoletnią historię, ale mimo tego do tej pory nie śledziłem ich dokonań. W sumie to raczej fanem Zmazy już nie zostanę, ale pokazali się z przyzwoitej strony i muzycznie komponują się z klimatem The Billa. Chłopaki grają klasycznego, polskiego punka, gdzie jest miejsca na czad, miejsca na melodyjne granie i odrobinę kombinacji. Sporo tego typu kapel przewinęło się przez mojego kaseciaka za młodzieńczych lat. Oprócz numerów własnych Zmaza zaserwowała cztery covery: „Blokada czad” Tiltu, „Pretty vacant” Sex Pistols, „Wszyscy pokutujemy” Sedesu i – tu miejsce na zaskoczenie – „Hit of the summer” z repertuaru Queens Of The Stone Age. Kapela gra poprawnie, ale moje serce mocniej nie zabiło. W pamięć chyba najbardziej wrył się fajnie zaaranżowany numer „Telewizor” i dość zabawna zapowiedź piosenki „Wtorek”. Myślę, że w mniejszej dawce objętościowej i przy większej selekcji numerów Zmaza wypadłaby lepiej.
Nie spodziewałem się cudów po tym albumie, ale The Bill zaskoczył naprawdę dobrą formą i przypomniał mi klimaty, których, jak to mówią, gimby nie znają. To mi się podoba.
Z oryginalnego składu ostał się wprawdzie tylko śpiewający gitarzysta Kefir, jednak na Przystanek Woodstock zespół przygotował coś specjalnego i do ekipy dołączył pierwszy wokalista Soko. The Bill w takim udowodnił, że po tylu latach potrafi wypaść równie energicznie i wiarygodnie jak w Jarocinie 1993. Ze wspomnianej kasety „Live”, na setliście znalazło się pięć kawałków, z którymi od zawsze kojarzony jest zespół z Pionek – „Piosenka dla żołnierza”, „Piosenka o Wiśle”, „Wolność”, „Nie potrafię kochać” i kloaczny klasyk „Kibel”. Pozostałe 14 numerów to głównie przegląd starszej twórczości grupy, z nastawieniem na „The Biut” i „Sex’n’roll”. Z ostatniego albumu na setlistę trafiły tylko „Drzewa” i „Wystarczy być”, które pozytywnie pokazały rozwój kapeli i kierunek, w którym The Bill konsekwentnie podąża.
The Billa widziałem parokrotnie na żywo i budził ambiwalentne uczucia. Na Woodstockowej koncertówce zespół pokazał się jednak z dobrej strony. Jest energia, warsztat i emocje. Słychać, że kapela się spięła i podeszła do tematu poważnie. Atmosferę rozładowują komentarze Soka typu „Teraz będzie czad” – czysty Jarocin i klimat koncertówek z lat 90-tych :) „Przystanek Woodstock” można na luzie postawić obok kasetowego wydania „Live”. Odświeżyłem sobie jarocińską koncertówkę The Billa i aż dziw, że oba koncerty dzieli taki szmat czasu. Na głowach muzyków srebrne włosie, a trzewia nadal pali energia z czasów Jarocina.
Na drugiej płycie z tego wydawnictwa znajdziemy 18 numerów zespołu Zmaza. Grupa ma na koncie trzy studyjne płyty i ponad dwudziestoletnią historię, ale mimo tego do tej pory nie śledziłem ich dokonań. W sumie to raczej fanem Zmazy już nie zostanę, ale pokazali się z przyzwoitej strony i muzycznie komponują się z klimatem The Billa. Chłopaki grają klasycznego, polskiego punka, gdzie jest miejsca na czad, miejsca na melodyjne granie i odrobinę kombinacji. Sporo tego typu kapel przewinęło się przez mojego kaseciaka za młodzieńczych lat. Oprócz numerów własnych Zmaza zaserwowała cztery covery: „Blokada czad” Tiltu, „Pretty vacant” Sex Pistols, „Wszyscy pokutujemy” Sedesu i – tu miejsce na zaskoczenie – „Hit of the summer” z repertuaru Queens Of The Stone Age. Kapela gra poprawnie, ale moje serce mocniej nie zabiło. W pamięć chyba najbardziej wrył się fajnie zaaranżowany numer „Telewizor” i dość zabawna zapowiedź piosenki „Wtorek”. Myślę, że w mniejszej dawce objętościowej i przy większej selekcji numerów Zmaza wypadłaby lepiej.
Nie spodziewałem się cudów po tym albumie, ale The Bill zaskoczył naprawdę dobrą formą i przypomniał mi klimaty, których, jak to mówią, gimby nie znają. To mi się podoba.
The Bill / Zmaza „Przystanek Woodstock 2014”, Złoty Melon, marzec 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz