Recenzja: Cock Sparrer „Forever” — jest dobrze

Minęło całe dziesięć lat od ostatniego albumu legendy angielskiego street-punka, ale przyznam szczerze, że wieść o nowym wydawnictwie, mimo tego była dla mnie sporym zaskoczeniem. Zwłaszcza, że wszystko wydarzyło się błyskawicznie: jest info, zaraz potem singiel i bach, mamy płytę. Płytę, która z pewnością zadowoli wszystkich tych, którzy czekali na nowe piosenki Cock Sparrera.



Pamiętam jak za młodu wyhaczyłem kasetę „Two monkeys” wydaną w Polsce przez Carry On Oi! Jaki to był sztos. Niezapomniane kawałki. Przez lata był to mój numer jeden w niezbyt obszernej dyskografii Sparrera. „Forever” tego stanu rzeczy nie zmienia, ale płyta broni się na wszystkich frontach.

16 nowych utworów potwierdza, że Cock Sparrer jest w dobrej formie. Gdybym nie wiedział, że od poprzednich wydawnictw dzielą je dekady to nie zwróciłbym na to uwagi. Doskonale znany styl, doskonale znany głos i doskonale znane pomysły na aranże — Anglicy elegancko się starzeją. Jeśli ktoś po „Forever” spodziewa się jakichś większych zaskoczeń i zmian stylu to może być niepocieszony. Dalej jest to stary dobry Sparrer, ze swoimi utrzymanymi w średnim tempie melodyjnymi numerami, prostymi jak budowa cepa kolędowymi solówkami i szczerymi tekstami o angielskiej prozie życia. Jedyne novum to lekko hard-core’owe chórki w „One by one”, ale to już subtelność.

„Forever” to bardzo równy album. Dopiero po kilku przesłuchaniach wyłoniłem swoich faworytów w postaci „Every step of the way”, „Nothing like you”, „One by one”, „Gonna be allright”, „Don’t tell anyone anything”, „Sons of the new millenium” i będącego swoistą wariacją utworu „Auld lang syne” — „Us against the world”. Gdyby dołożyć tam dzwonki to słuchałbym tego każdego grudnia. Najmniej wchodzi mi „Family of one”, ale tych słabszych momentów jest zdecydowanie mniej od tych dobrych. Wprawdzie nie ma tu ewidentnych kandydatów na koncertowe evergreeny jak „Where are they now”, „Englands belongs to me” czy mojego ukochanego „A.U.”, ale jest naprawdę nieźle. Momentów do singalongów nie brakuje. Muzycznie, tekstowo i technicznie Cock Sparrer trzyma bardzo dobry poziom.

Szkoda tylko, że jak zwykle po macoszemu potraktowano okładkę płyty. Niby mamy digipak z porządnym matowym papierem i tłoczonymi cegłami na froncie, ale sorry, można to było wydać o wiele lepiej. Chociaż jedno zdjęcie wypadałoby dla przyzwoitości zamieścić. Ale cóż, okładka nie zepsuje dobrego wrażenia, bo nowa płyta Sparrerom udała się lepiej niż dobrze. Chociaż „Two monkeys” dalej najlepsze ;)

9/10 
Cock Sparrer „Forever”, wyd. Pirates Press Records / Chase The Ace Records / Randale Records, kwiecień 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz