Recenzja: Booze & Glory „Chapter IV” — dojrzała oi młodzież

„Chapter IV” już po samej okładce zapowiada pewną zmianę w obliczu Booze & Glory. Poprzednie płyty zdobiły martensy, podwinięte jeansy, laurowe wieńce i elementy typowe dla wizerunku oi’owego bandu. Tutaj mamy front oldschoolowego amerykańskiego Cadillaca Geronimo, co dość zaskakująco kontrastuje z poprzednimi okładkami. Czy taka wolta jest odczuwalna również w muzyce?


Śpiewający gitarzysta Liam zapowiadał, że nowa płyta Booze & Glory będzie brzmieć inaczej niż do tej pory. Tak w rzeczy samej jest. Ci, którzy oczekiwali, że wszystkie kawałki będą kalką klimatu „London skinhead crew” czy „Leave the kids alone”, który na swojej nowej płycie niezbyt dobrze scoverował KULT, mogą poczuć się nieco zawiedzeni. Booze & Glory lekko spuścili z tonu, złagodnieli i dojrzeli. Ale ten ich poważniejszy sound mocniej trafi do osób, które nie są zatwardziałymi ortodoksami, a szukają po prostu dobrze zagranej muzyki, czerpiącej z dobrych wzorców klasyki brytyjskiego i amerykańskiego oi, street-punka, rock’n’rollowego pub-rocka czy irlandzkiego folk-punka.

Dobrą próbką porównawczą drogi, jaką przeszedł ten band jest odpalenie sobie numeru „Swinging hammers” z debiutanckiego krążka „Always on the Wrong Side” a później „Simple” z nowej płyty. Spora przepaść, nie tylko pod względem produkcyjnym i wykonawczym. Te siedem lat różnicy trochę poukładało w głowach chłopakom z Booze & Glory. Czuć, że nie są to już młodzi gniewni skinheads, a dojrzali faceci, którzy na swoim nowym albumie chcą się podzielić bardziej osobistymi tematami niż piłka nożna, picie browarów czy oi’owe załoganctwo. Sporo w ich tekstach sentymentalnych historii o przemijaniu, upływającym czasie i trudnej prozie życie. No cóż, nie młodniejemy.

Pod względem muzyki oczywiście nie ma tu żadnej mowy o odcinaniu się grubą kreską od poprzednich dokonań czy jakiejś wielkiej zmianie. W dalszym ciągu mamy tu chwytliwe refreny, proste, melodyjne solówki z charakterystycznym zdublowanym brzmieniem i typowe dla grupy średnie tempa. Czuć w tym jednak nieco więcej nostalgii i bardziej wyważonego podejścia. Na pewno jest to najlepiej zagrana i najlepiej brzmiąca płyta Booze & Glory. Choć muzycy wirtuozami nie są. Wyróżniają się na pewno pomysłowo zrobione gary (ten powiew świeżości zawdzięczamy nowemu perkusiście) jak i dodatkowe instrumentarium w postaci kilku motywów dogranych na banjo czy pianinie.

Na „Chapter IV” brakuję mi trochę ewidentnych kandydatów na koncertowe hiciory. Mi najbardziej wpadł w ucho „The time is now”, „Simple” i otwierający album „Days, months, years” z akustycznym wstępem. Wszystkie te kawałki znajdują się w pierwszej połowie płyty, więc jakbym miał winylowe wydanie to jedna strona czarnego placka zdarłaby się zdecydowanie szybciej.


Apropo wydań, warto wspomnieć o samej stronie graficznej płyty. Album zapakowano w efektowny rozkładany digipak z tekstami i dość poważnymi czarno-białymi zdjęciami zespołu. Elegancko to wygląda. Perkusista Frank pozując w bluzie Analogs ładnie promuje polską muzykę na światowej scenie Oi. Zresztą sądząc po autorce zdjęć taki dobór stylizacji nie wydaje się kwestią przypadku ;)

A wracając do samego Booze & Glory to może i nie jest to najlepsza płyta, z tego typu graniem jaką słyszałem, ale jest to dzieło naprawdę porządne i bez cienia zażenowania.

7,5/10
Booze & Glory „Chapter IV”, Lou&Rocked Boys/Burning Heart Records, marzec 2017

PS: A tutaj zapraszam do lektury wywiadu z Liamem, o gitarowym sprzęcie i nie tylko <KLIK>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz