Recenzja: NOFX „First ditch effort” — szczerze aż do bólu

Poprzedni album klasyków melodic-punka z NOFX zbytnio nie został w mojej pamięci na dłużej. Ot po prostu kolejna płyta ekipy Fat Mike’a. Obok „First ditch effort” obojętnie przejść się już nie da. Może i muzycznie nie jest to ich najlepsze dzieło, za to pod względem tekstowym tak daleko jeszcze nigdy nie zaszli.

Fat Mike poruszał już osobiste tematy na swoich poprzednich albumach, ale na swojej najnowszej płycie poszedł krok dalej. O trudnych relacjach z ojcem już śpiewał, ale dedykowany mu tekst „Fuck you Paul Burkett, I’m glad that you are dead”, napisany przez zbliżającego się do półwiecza faceta to coś więcej niż wyraz młodzieńczego buntu. Te i inne sprawy rosły w wokaliście NOFX przez lata i na „First ditch effort” Mike dał im wyraźny upust. Kolejnym przykładem jest „I’m a tranvest-lite” opowiadający o tym jak od 13 roku życia Mike prowadził sekretne życie w kobiecych ubraniach. Dopiero po przeszło trzydziestu latach zdecydował się na otwarte pokazywanie się w nich publicznie. Kto był w tym roku na koncercie NOFX ten z pewnością widoku Mike’a w sukience i z pomalowanymi paznokciami nie przegapił. Ale jak śpiewa „I’m not transgender, I’m a lazy crossdresser who thinks make up is too much of an ordeal”. Z kolei w numerze „I don’t like me anymore” Mike odnosi się między innymi do głośnej sprawy z kopnięciem przez niego fana na koncercie.

No cóż, Fat Mike ma za sobą lata uzależnień podlewanych alkoholem i farmaceutykami. Warto w tym kontekście obejrzeć dokument „Backstage passport” o koncertowych perypetiach chłopaków z NOFX — świetna humorystyczno-dramatyczna rzecz. W tym roku Mike zaliczył odwyk i powrót do trzeźwości, co wydaje się główną inspiracją do przemyślenia pewnych spraw ze swego życia i ujęciu ich w piosenkowej formie na nowym albumie.

„First ditch effort” to nie ten lekki, jajcarski NOFX z przeszłości, choć nawet przy poważnych tematach Panowie zachowują zdrowy dystans. „Bye bye biopsy girl” czy „Oxy Moronic” są tego najlepszym przykładem. Jednak mimo takiej, a nie innej formy piosenki są poruszające i trudne.

Muzycznie też jest nieco inaczej niż poprzednio. NOFX mocno poszedł w połamaną rytmikę i sporą liczbę riffów ograniczając proste, oparte na kilku akordach melodie do minimum. Czasami jak choćby w „Happy Father’s Day” daje do lekko pogmatwany efekt, ale już w „California Drought” brzmi to naprawdę dobrze. 

Na „First ditch effort” nie ma muzycznych rewolucji, ale rewolucji w głowie Mike’a nie sposób przeoczyć. Nie jest to ich najlepsza płyta, ale w kontekście dyskografii grupy jest to dzieło z gatunku „tych ważniejszych”.

7,5/10
NOFX „First ditch effort”, wyd. Fat Wreck Chords, październik 2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz