Poprzedni album klasyków melodic-punka z NOFX zbytnio nie został w mojej pamięci na dłużej. Ot po prostu kolejna płyta ekipy Fat Mike’a. Obok „First ditch effort” obojętnie przejść się już nie da. Może i muzycznie nie jest to ich najlepsze dzieło, za to pod względem tekstowym tak daleko jeszcze nigdy nie zaszli.
No cóż, Fat Mike ma za sobą lata uzależnień podlewanych alkoholem i farmaceutykami. Warto w tym kontekście obejrzeć dokument „Backstage passport” o koncertowych perypetiach chłopaków z NOFX — świetna humorystyczno-dramatyczna rzecz. W tym roku Mike zaliczył odwyk i powrót do trzeźwości, co wydaje się główną inspiracją do przemyślenia pewnych spraw ze swego życia i ujęciu ich w piosenkowej formie na nowym albumie.
„First ditch effort” to nie ten lekki, jajcarski NOFX z przeszłości, choć nawet przy poważnych tematach Panowie zachowują zdrowy dystans. „Bye bye biopsy girl” czy „Oxy Moronic” są tego najlepszym przykładem. Jednak mimo takiej, a nie innej formy piosenki są poruszające i trudne.
Muzycznie też jest nieco inaczej niż poprzednio. NOFX mocno poszedł w połamaną rytmikę i sporą liczbę riffów ograniczając proste, oparte na kilku akordach melodie do minimum. Czasami jak choćby w „Happy Father’s Day” daje do lekko pogmatwany efekt, ale już w „California Drought” brzmi to naprawdę dobrze.
Na „First ditch effort” nie ma muzycznych rewolucji, ale rewolucji w głowie Mike’a nie sposób przeoczyć. Nie jest to ich najlepsza płyta, ale w kontekście dyskografii grupy jest to dzieło z gatunku „tych ważniejszych”.
7,5/10
NOFX „First ditch effort”, wyd. Fat Wreck Chords, październik 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz