Recenzja: Lazy Class / Max Cady „Split” — młode załogi w natarciu

Idea wydawania splitów wraca wraz z renesansem winyli. Jako, że nie jestem winylowym maniakiem to cieszy mnie to, że niektóre takie wydawnictwa doczekały się także swoich kompaktowych odpowiedników. Tak stało się właśnie z utrzymanym w streetowym klimacie splicie stołecznego Lazy Class z reprezentującymi lubelszczyznę załogantami z Max Cady. Po okładce widać, że będzie to bezkompromisowa próba sił. Kto wyjdzie z niej obronną ręką?

Konkurencja jest mocna. Lazy Class pomimo dość krótkiego stażu, bo zaczęli w 2014 roku, osiągnęli na niezależnej scenie tak wiele, że ekipy grające, kilkanaście lat nawet o tym nie marzą. Płyty w zagranicznych labelach, sporo koncertów w Polsce i w Europie oraz wyrazy uznania od starszych ekip — za tym muszą stać konkretne numery i porządne rzemiosło. Tak w rzeczy samej jest. Lazy Class porusza się w street punkowym klimacie, ale nie eksploatuje w tekstach tematyki spod znaku „piwo, futbol i zadymy”. Muzycznie też nie jest to kopiowanie archaicznego stylu gry Cock Sparrera tylko bardziej energetyczna porcja nowoczesnego street punka. Słychać, że muzycy grają nie od dziś a ich zainteresowanie oi! music podparto solidną edukacją zdobytą na scenie hard-core punk. Cztery numery w wykonaniu Lazy Class, może nie są aż tak chwytliwe, jak te z bardzo udanej debiutanckiej EPki, ale pokazują, że band poniżej pewnego poziomu nie spada. Tak jak pisałem kiedyś, jeżeli tak ma wyglądać wielkomiejski oi, to ja jestem za. Z ciekawostek dodam, że w „Straconym pokoleniu”, jedynym polskojęzycznym kawałku na płycie, usłyszeć można charakterystyczny głos Iglaka z Bulbulators. 

Z kolei z Max Cady mam trochę problem. Cztery kawałki nie pozwalają w prosty sposób zakwalifikować ich grania. Z jednej strony to dobrze, a z drugiej brzmi to lekko nierówno. „Dzieciaki” czyli okraszony polskim tekstem cover mojego ulubionego numeru Blitz udowadnia, że oi nie jest im obcy. Z kolei pierwsze dwa numery pokazują, że zaangażowane street core’owe klimaty a’la Eye For An Eye to także estetyka, w której poruszają się sprawnie. Wieńczący dzieło „Dis na chama” to kolejna para kaloszy. Kaloszy, które niestety psują tą dość intrygującą mieszankę. Max Cady gra sprawnie, ale oblicze zaprezentowane na tym splicie nie do końca do mnie trafia — zaczyna się mocnym akcentem, a kończy się bardzo średnio. Myślę, że na pełnowymiarowym albumie styl chłopaków bardziej się wyklaruje. Fajnie, gdyby to te dwa pierwsze numery były tym azymutem obranym przez zespół. Tak więc jak dla mnie zwycięsko z tego muzycznego pojedynku wychodzi Lazy Class, ale nie można zapomnieć o tym, że Max Cady też kilka celnych ciosów wyprowadził.

A tak na deser muszę dodać, że płytę wydano w bardzo elegancki sposób. Od doboru papieru do całego składu — to lubię, dobra robota!

7/10

Lazy Class & Max Cady, wyd. No Pasaran Records, 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz