Recenzja: Dice „Paradice” – z pełną powagą

Pochodzący ze Stargardu Szczecińskiego zespół Dice skrzętnie ominął to, co działo się na scenie rockowej przez ostatnie dwadzieścia parę lat. Bo jak inaczej można nazwać granie w 2016 roku hard/rocka podszytego klasyką polskiego rocka i bluesa? Ale czy to źle? Moim zdaniem nie. Wystarczy spojrzeć na strzyżowski Steel Velvet, który niczym rock’n’rollowy objazdowy skansen przenosi swoich słuchaczy w krainę tapirowanych włosów. Jak sobie radzi z tą misją Dice? Trochę gorzej. Głównie przez nie do końca pasujący mi klimat przynoszący na myśl złote lata polskiego rocka z lat 90., gdy wokalista Iry nosił długie włosy, glany, pił piwo i palił skręty. Albo bardziej współczesny zespół Bracia, za którym ewidentnie nie przepadam.


Pierwsze przesłuchanie albumu „Paradice” przyniosło mi do głowy skojarzenie, że zespół gra chrześcijańskiego rocka. Ale kolejny odsłuch skutecznie rozwiał to wrażenie. Wszystko przez dość charakterystyczne patetyczne zwroty pojawiające się w tekstach. Tekstach, które w odróżnieniu od wielu zespołów z tego nurtu, uciekają od banału i sztampowej tematyki. Bo fakt, że chłopaki z Dice zahaczają nawet o antyfundamentalistyczny przekaz trochę mnie początkowo zaskoczył. Dice stara się poruszać tematy ważne, ale miejscami robi to w nieco przesadzonej formie. Podobnie jak promujący płytę marketingowy opis. Pozwolę sobie na cytat, który pozwoli Wam to odczuć:

Tytuł płyty "Paradice" to gra słów, a mianowicie połączenie angielskiego 'paradise' (raj) z nazwą zespołu Dice. Motywem przewodnim płyty jest osobisty raj, którego szukamy na Ziemi. Szukając go błądzimy jak w labiryncie, zmagając się z wszelakimi problemami, które napotykamy na drodze. Niestety, często mając nadzieję, że właśnie znaleźliśmy nasz wymarzony raj, spotyka nas rozczarowanie i podróż rozpoczyna się na nowo. Oprócz warstwy lirycznej, zagadnienie jest także przedstawione za pomocą grafiki, która stanowi okładkę albumu - jabłko, jako symbol raju, a w nim kręty labirynt - oraz na zdjęciach zdobiących okładkę przedstawiających podróż jako metaforę poszukiwania.

Ok.

Teksty tekstami, ale hard/rock to przede wszystkim muzyka. Czuć, że chłopaki z Dice przykładają dużą wagę do spraw warsztatowych, jednak brakuje mi tu jeszcze odrobiny luzu, dzięki której słuchałoby się tego lepiej. Zdarzają się drobne wpadki, a czasami robi się nieco nużąco, ale generalnie wszystko obraca się wokół przyzwoitego grania z plusem. Szkoda, że brakuje momentów, które zapadają na długo w pamięci.

Dice to kolejna sympatyczna załoga, która być może nie potrząśnie fundamentami rockowej sceny, ale trzyma poziom i konsekwentnie robi swoje. Może i nie obraca się w tych rejonach hard/rocka, które mi osobiście najbardziej odpowiadają, ale jakby na przyszłość wyjść trochę z tej powagi i zadumy i wpuścić na płytę więcej szaleństwa i rock’n’rollowej zabawy to byłoby znacznie ciekawiej. Jako dobrą wróżbę z pewnym kredytem zaufania przyznaję:

6/10
Dice „Paradice”, Luna Music, marzec 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz