Relacja: Kult na XXII Rzeszowskich Juwenaliach – starość nie radość

Trochę wstyd się przyznać, ale nigdy w życiu nie byłem na koncercie Kultu. Twórczość Kazika jako tako towarzyszyła mi od młodzieńczych lat, ale jakoś nigdy nie miałem okazji, aby wybrać się na jego koncert. Rzeszów ma to do siebie, że możesz w ciemno obstawiać line-up juwenaliów. Nie wiesz, co zagra? Z dużym prawdopodobieństwem będzie to Coma, Happysad, Strachy Na Lachy, Dżem i właśnie Kult. Trochę przypał, bo w tym roku Dżemu nie ma, ale Kult oczywiście tak, więc podjąłem męską decyzję, aby w końcu nadrobić braki w obyciu kulturalnym.


Jako, że przed Kultem grał Happysad wycelowałem taktycznie w 23:00. Koniec koncertu Happysad zwiastowały tłumy młodych dziewcząt, które wracały do domu, więc wybrałem mądrze. Zasłyszane po drodze, z ust rockowej niewiasty, na oko studentki: „Kult to bardziej muzyka młodości moich rodziców niż moja”. Oj poczułem się staro.

Jednak przy ekipie Kultu to ze mnie jest mały wnusio. Panowie zostali dość dotkliwie nadgryzieni zębem czasu, ale wydaje mi się, że poczuli klimat juwenaliów. Zwłaszcza Pan basista Ireneusz, który wyglądał jak postać z Hobbita ;) Nie wymagajmy jednak od starszych mężczyzn, że będą siać na scenie zamęt jak Iggy Pop i wyglądać jak Keith Richards czy jakiś tam Charlie Harper.

Nie wiem czy to kwestia wieku, godziny, chęci, nonszalancji, rutyny czy zmęczenia, ale za wiele życia w dwugodzinnym koncercie Kultu w Rzeszowie nie było. A może to jakaś odmiana wirusa filipińskiego, bo zapodawane z mega nonszalancją zapowiedzi piosenek w wykonaniu Kazika Staszewskiego brzmiały niepokojąco. Albo miał słaby dzień, albo mu się nie chciało. Owszem, pod względem wykonawczym wszystko zagrało całkiem przyzwoicie, ale biło po oczach rutyną i odtwórstwem.  Nie będę rozpisywał się nad setlistą, bo Kult gra dużo, długo i przekrojowo – tak też było.

Słabym elementem show, okazało się również nagłośnienie, przez które dwie gitary brzmiały jak pół gitary. Akcenty na instrumentach zlewały się, a werbel brzmiał jak klepany przez koc. Bywałem na gorzej nagłośnionych imprezach, ale bólem wczorajszego koncertu było ewidentny brak kopa w brzmieniu. Delikatne pieszczoty to stanowcza za mało jak na rockowy band.

Dużo słyszałem o koncertach Kultu, jakie to są legendarne, energetyczne i zapadające w pamięć. Z tego wczorajszego niewiele mi w głowie zostało, oprócz przekonania, że jeżeli wybiorę się na następny to raczej przypadkiem.

PS: Wiem, że zdjęcie fatalne, ale jakieś musiało być :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz