Jak byłem dzieciakiem to bardzo lubiłem Aerosmith. Miałem „Big ones” na kasecie i katowałem ten album niemiłosiernie. Później gusta mi się zmieniły, ale sentyment do takiego grania pozostał. Mam wrażenie, że strzyżowska załoga Steel Velvet ma tak samo. Tyle, że oni przekuli swoje młodzieńcze fascynacje na czyny i od dobrych paru lat reanimują hard & heavy rockową scenę w Polsce.
„Chwila” to drugi album w dorobku hard-rock’n’rollowych archeologów z podkarpackiego Strzyżowa. Debiutancki „Luz” był szalony, młodzieńczo zbuntowany i pełen zapału (recenzja płyty tutaj). „Chwila” pokazuje dojrzalsze i bardziej romantyczne oblicze rozczochranych muzyków, ale muzycznie jest to kontynuacja drogi obranej na poprzednim krążku.
Wiem, że chłopaki ze Steel Velvet lubią motocykle, dziewczyny i wysokoprocentowe trunki, ale, że są aż takimi romantykami to nie wiedziałem. Na debiucie ekipa zgrywała twardzieli na motorach, którzy jeżdżą ze zlotu na zlot i mają wszystko gdzieś (jak to prawdziwy rocker ma w zwyczaju). Teraz panowie podrośli, wpadli w sidła uczyć i zamiast raczyć się whiskey wolą nałapać sobie łez w dłonie. Ale tak na serio to trzeba pochwalić progres w tekstach, które stały się bardziej, że tak powiem, poetyckie, zgrabniejsze i dotykają poważniejszych zagadnień niż motoru ryk.
Klimat muzyki się nie zmienił. Dalej jest to głęboki ukłon w stronę klasyków hard & heavy. Steel Velvet pomimo zgranej na tysiąc sposobów formuły potrafi zapodać coś świeżego, choć nie da się uciec od pewnych inspiracje i zapożyczeń. Weźmy choćby „Piekielny hol”. Skąd ja go znam? Przypomina mi „Diabelski dom” Kata (podobieństwo zauważyła nawet moja żona, stwierdzając, że to takie jak Kat, tylko mniej okropne ;) ). Natomiast utwór „Chwila” rozpoczyna się od zagrywki przywodzącej na myśl „Revelations” Iron Maiden, a w dalszej części numeru mamy motyw z „Renegade” HammerFall. Czy to zarzut? Jasne, że nie. Takie mrugnięcia okiem są jak najbardziej na miejscu.
W odróżnieniu od debiutu na „Chwili” znajdziemy więcej kombinacji aranżacyjnych. Utwory są rozbudowane i dość długie, ze średnią zbliżoną do pięciu minut. Mimo pozornych dłużyzn dzieje się tu tyle, że nie ma miejsca na nudę i zbytnie smęcenie. Nawet balladowy „Anioł” trzyma w napięciu do samego końca. Dodatkowym urozmaiceniem dla mocno gitarowego składu są instrumenty klawiszowe, które ładnie dopełniły wspomnianą balladę, i klasyczne chórki, która brzmią jakby przeniesiono je na płytę prosto z lat 80-tych. No i jak zwykle plus za świetne, klimatyczne solówki i stylową oprawę graficzną płyty. Klasa, jak mawia znajomy emeryt.
Debiut Steel Velvet zawładnął moim odtwarzaczem na długo. Do teraz wspominam go z uśmiechem na twarzy. „Chwila” także będzie gościła w nim przez dłuższą chwilę. Bo wiecie, wystarczy jedna „Chwila”, by serce moje skraść :D
Steel Velvet „Chwila”, wyd. własne, listopad 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz