Dobrych parę lat temu Rzeszów był miastem z mocną metalową
sceną, a ilość działających na niej kapel była imponująca. Niestety taki stan
rzeczy pamięta już nieco, hm, starsza młodzież, a młodych zespołów nie ma już
tak wiele. Jednym z nich jest grający eklektyczny metal Carrion Crow, który
niedawno własnym sumptem wydał swój debiutancki krążek „Ecdysis”.
Muszę przyznać, że płyta Carrionów mocno mnie zaskoczyła.
Nie jest to grupa jakich wiele. Przez twórczość Carrion Crow przewijają się
niemal wszystkie odmiany metalu, a liczba i rozrzut gatunkowy zespołów, którymi
zainspirowane są poszczególne utwory przyprawia o zawrót głowy. Jakby to
wytłumaczyć… weźmy zespół, który gra death metal przypominający ostatnie płyty
Behemotha. Dodajmy do niego masę akustycznych wstawek niczym z „Ballad” Kata.
Dołóżmy nieco trash metalowej przebojowości z grup takich jak stara Metallica
czy Testament oraz szczyptę heavy metalowej melodyjności Rhapsody i Manowara.
Polejmy całość sosem doprawionym przez Daniego z Cradle Of Filth i wyjdzie nam
z tego „Ecdysis” Carrion Crow. Brzmi to jak karkołomne połączenie, ale całość
wypada zaskakująco dobrze.
Kompozycje zawarte na „Ecdysis” są misternie poskładane z wielu różnorodnych klocków. Podstawą zawsze jest death metalowy czad i klimatyczne wstawki gitary akustycznej. Dzieję się tutaj naprawdę dużo, chociaż niekiedy mam wrażenie że zbyt dużo. „Ecdysis” to mocny debiut ale ma też parę wad. Wspomniane rozbudowanie kompozycji nie zawsze jest dobrym pomysłem. Cała płyta trwa niemal 60 minut – sporo jak na debiutancki krążek i współczesne standardy. Pewne fragmenty płyty można by z powodzeniem okroić, choćby pierwsze 20 sekund „Parallel universe” z motywem nawiązującym do twórczości Manowar, lub pierwsze 40 sekund „Infidel”. Gdyby je obciąć kawałki brzmiałyby spójniej i niczego istotnego by nie straciły. Pasowałoby nieco okiełznać te nazbyt rozbudowane aranżacje i skupić się na konkrecie i mocnym uderzeniu.
Kompozycje zawarte na „Ecdysis” są misternie poskładane z wielu różnorodnych klocków. Podstawą zawsze jest death metalowy czad i klimatyczne wstawki gitary akustycznej. Dzieję się tutaj naprawdę dużo, chociaż niekiedy mam wrażenie że zbyt dużo. „Ecdysis” to mocny debiut ale ma też parę wad. Wspomniane rozbudowanie kompozycji nie zawsze jest dobrym pomysłem. Cała płyta trwa niemal 60 minut – sporo jak na debiutancki krążek i współczesne standardy. Pewne fragmenty płyty można by z powodzeniem okroić, choćby pierwsze 20 sekund „Parallel universe” z motywem nawiązującym do twórczości Manowar, lub pierwsze 40 sekund „Infidel”. Gdyby je obciąć kawałki brzmiałyby spójniej i niczego istotnego by nie straciły. Pasowałoby nieco okiełznać te nazbyt rozbudowane aranżacje i skupić się na konkrecie i mocnym uderzeniu.
Nie udałoby się stworzyć takich utworów, gdyby nie solidny
muzyczny warsztat. Jedynie partie gitary basowej nie porywają, za to wstawki
akustyków są wyjątkowo udane.
Carrion Crow to jeden z najciekawszych metalowych zespołów,
jakie ostatnio słyszałem. Pomysłowa muzyka z klimatem zagrana na wysokim
poziomie. Debiut jak najbardziej udany. Szkoda tylko, że zabrakło książeczki z
tekstami, bo z liryków Carrion Crow wpadło mi w ucho wyłącznie „mysterious
magical powers”, co owszem daje pewien obraz co do tekstów zespołu, ale w
dalszym ciągu nie wiem czy po przesłuchaniu „Ecdydis” nie powinienem się
wyspowiadać ;)
Carrion
Crow „Ecdysis”, wyd. Carrion Crow, Styczeń 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz