Piosenki Siekierą rzeźbione — Wieże Fabryk „20”, „Dym” || recenzja

W temacie zimnej fali jestem ignorantem. Oczywiście, jarałem się czerwoną płytą Siekiery i do dziś darzę ją dużym szacunkiem, ale nie czułem wielkiej potrzeby poszukiwania innej tego typu muzyki. A trochę takiego grania w Polsce jest. Najlepszym przykładem są właśnie łódzkie Wieże Fabryk, które od 20 lat kultywują swój zimny, oszczędny styl.

Wieże Fabryk to zespół wierny konwencji. Potwierdza to ich jubileuszowe wydawnictwo — koncertowy album typu „rarites” o lakonicznym tytule „20”. Koncertowe składanki to mało popularny format, pewnie ze względu na to, że przy zespołach spoza mainstreamu zapewnić porządną jakość nagrania na każdym z zarejestrowanych przez lata koncertów to spore wyzwanie. Wieże Fabryk nie idą tą drogą i nie silą się na super jakość. Z „20” przebija bootlegowa surowizna, ale przy tak minimalistycznym graniu i specyficznym klimacie dodaje to nawet uroku. Słychać publikę, tekst jest zrozumiały, a oszczędny styl gry obroni się nawet w słabszych warunkach. Każdy numer to nagranie z innego miejsca, więc zdarza się jakość średnia, choć też i bywa bardzo dobra, jak w przypadku utworu z sesji koncertowej dla Studenckiego Radia Żak czy Berlina. Poza wspomnianymi miejscami znajdziemy tu nagrywki z Warszawy, Krakowa, Łodzi i Rybnika zarejestrowane w latach 2002-2017. Miłe jest to, że publika klaszcze i nie słychać nieśmiertelnego „napierdalać”, ani „punki grać kurwa mać”. Może to sugerować, że Wieże trafiają do bardziej wysublimowanego grona odbiorców :) choć scenę dzielili z przeróżnymi, przeważnie dużo ostrzejszymi, składami.

Muzycznie Wieże nie wychodzą poza lekko transową motorykę, popartą wykrzykiwanymi frazami (każdy numer to kilka wersów powtarzanych w kółko), oszczędną sekcję rytmiczną i charakterystyczną rytmiczną gitarę. Nie ma tu wzmacniaczy smaku, jak choćby klawiszy, które robiły dobrą robotę w Siekierze. Najbardziej punkowy w tym wszystkim jest wokal, który czasami kojarzy się bardziej z klimatami zahaczającymi o emo niż post punkowymi standardami. Nie ma tu nostalgicznych melorecytacji ani prób mszalnych zaśpiewów. W sumie trochę szkoda, bo warto czasem coś pokombinować, choć fani Świetlików i betonowego stylu Świetlickiego pewnie się ze mną nie zgodzą. 

Nie jestem fanem tekstów opartych na krótkich, powtarzanych w kółko zdaniach. Nie będę pisał, że liryki typu „wszystko jest wszystkim” są objawem nadprzyrodzonego geniuszu, choć wolę to od zapytań pokroju „czy jest tu jazda konna?” wspomnianego w tytule klasyka. 

„20” to fajna pamiątka z dwóch dekad na scenie. Ciekawostką może być galeria plakatów koncertowych umieszczonych wewnątrz digipaka. Wieże Fabryk dzieliły scenę z przekrojem punkowej sceny — od Oi Polloi, przez Jello Biafrę and the Guantanamo School of Medicine i Castet aż po Włochatego. Trochę szkoda, że mało plakatów pochodzi spoza punkowej niszy, ale można dostrzec np. Castle Party, które wydaje się trafnym miejscem dla tej ekipy. Niszowy styl jest fajny i ciekawy dla dziennikarzy muzycznych, ale dla koncertujących zespołów bywa problematyczny, no bo gdzie się wpasować, gdy grasz coś, co wychodzi poza szufladkę, w której mieści się kilkadziesiąt kapel?

Warto wspomnieć, że oprócz urodzinowej koncertówki Wieże doczekały się również kompaktowej reedycji debiutanckiego „Dymu” z 2010 roku. Czy ta płyta się postarzała? Absolutnie nie. Dalej brzmi jak z 1986 roku (choć realizacja nagrań oczywiście lepsza). Obie płyty łączy eleganckie i minimalistyczne wydanie. A papier, z którego zrobiono digipak „Dymu” to klasa sama w sobie. Aż miło pomacać. Na spotify tego nie poczujesz.

Wieże Fabryk to, co robią, robią dobrze. Można to kochać, można nie kochać. Enigmatycznie zakończę więc cytatem z jednego z utworów.


To jest tak dobre.

Nigdy nie powiem odejdź.

To jest tak dobre.

Nigdy nie powiem podejdź.


8/10

wyd. Hasiok Records, 2021



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz