Tu jest jakby światowo — Lazy Class „Lazy Class” || recenzja

W obszarze street punka nie ma mowy o żadnym polexitcie. Stołeczny Lazy Class zamiast wycofywania się do staropolskiej oi siermięgi, brzmienia spod koca i pseudo solówkowych melodyjek na jednej strunie odważnie zmierza w kierunku europejskiej sceny. Na „Lazy Class” po raz kolejny udowadniają, że w Polsce można grać tak samo jak w Berlinie, Barcelonie czy Paryżu. A w dodatku tak street punkowej płyty to jeszcze nie mieli.


Za cienki jestem z historii, żeby odnaleźć się w meandrach dyskografii tej wciąż młodej stażem ekipy. Od debiutanckiej epki „Better life” z 2014 roku Lazy Class zdecydowanie nie był lazy i co chwilę wypuszczał a to jakiś split, a to jakąś epkę, a to składankę z pozbieranymi numerami z singli. Trochę tego było ale pełnowymiarowe albumy policzyć znacznie łatwiej bo „Lazy Class” jest dopiero drugi. O pierwszym, „Interesting times”, już pisałem (tutaj) i muszę przyznać, że była to płyta bardziej różnorodna. Na nowym krążku chłopaki stawiają na bardziej standardowy street punk ale w tym współczesnym wydaniu. Jak skończyliście muzyczną edukację na Angelic Upstarts, Business czy Cockney Rejects to nie do końca są to te klimaty. 


Bardziej streetowy kierunek może wynikać z pewnych zmian w składzie. Na „Lazy Class” Eryka, który dzielił wokale z Wiktorem, zastąpił Sławek. Ostrzejszy, bardziej szorstki wokal, fajnie sprawdza się w nowych numerach. Materiał brzmi też spójniej. Nie tylko pod kątem wokalnym, bo muzycznie też czuć, że nie ma tu już wycieczek w łagodniejsze rejony Pleasure Trap.



Lazy Class dał się poznać jako zespół politycznie zaangażowany. Może warto to jeszcze raz podkreślić, bo może być jak w przypadku Dezertera, gdzie mniej kumaci słuchacze dojdą do tego dopiero po trzydziestu latach słuchania zespołu. Pewną ciekawostką są wątki historyczne, poruszane w tekstach - bitwa nad Sommą w „One of the million” czy strajki robotnicze w „1905”. Z bardziej współczesnych wątków mamy między innymi temat uchodźców w „The boats are coming”. Ciekawostką może być to, że oprócz numerów zaśpiewanych po angielsku mamy tu też kawałek po hiszpańsku i jeden po polsku. 


Przy okazji „Interesting times” czepiałem się solówek i mógłbym się przyczepić do nich również tym razem, ale to detal i kwestia gustu. Bardziej od solówek przeszkadza mi tu perkusja. Niedograne przejścia z gatunku „szybkie tremolo i będzie git” parę razy ujdzie, ale pod kątem garów niestety na nowym Lazy Class jest dość biednie. Choć i tak nie miałem tu takich zagwozdek jak choćby słuchając Noi!Se, których niektóre aranże można podsumować memicznym stwierdzeniem „matko bosko, co to się stanęło”.


Jak zwykle w przypadku Lazy Class wszystko jest super dopieszczone pod kątem wydawniczym. We wkładce mamy nawet mini plakat, który możemy sobie powiesić w garażu.


Podoba mi się kierunek, w którym zmierza Lazy Class. „Lazy Class” to porządna płyta, której brakuje tylko paru oczywistych, oklepanych do bólu street punkowych motywów, żeby wycisnąć parę „przebojów”. Gdyby chłopaki mieli tutaj swoje „London skinhead crew” to śmiało mogliby pograć w sensownej, zagranicznej lidze.



7.5/10

wyd. TNT, 2021



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz