Wszystko na raz — Lazy Class „Interesting times” || recenzja

Po wydaniu dwóch EPek, winylowego singla, splitu z lubelskim Max Cady i płyty z zebranym materiałem z singli, składanek i wspomnianych płyt, na której znalazło się aż 18 numerów pora w końcu zadebiutować w klasyczny sposób. „Interesting times” jest więc szóstym wydawnictwem z logo Lazy Class na okładce, ale za to pierwszym oficjalnym LP. Ciekawa sytuacja, ale pokazuje to pewien rozmach i bardzo owocny styl pracy uprawiany przez ten zespół. Należy przy tym dodać, że jeden ze śpiewających gitarzystów Eryk tworzy i wydaje muzykę w debiutującym ostatnio Pleasure Trap, drugi gitarzysto-wokalista Wiktor udziela się w Negative Vibes, które również właśnie wypuściło swój debiut, a perkusista Radek gra między innymi w Limp Blitzkrieg, który to band też wydał longa w tym roku. Ekipa Lazy Class to bez dwóch zdań stachanowcy polskiego punk rocka. Pytanie jest jednak takie, czy można tworzyć tak dużo różnorodnej punkowej muzyki i przy okazji trzymać dobry poziom? Okazuje się, że tak.



Lazy Class rozpatrywałem cały czas w kategoriach współczesnego street-punkowego grania — w dobrym stylu i w dobrym tego słowa znaczeniu. Okazuje się jednak, że na „Interesting times” okolice penetrowane przez warszawiaków nie są aż tak hermetyczne, a mnogość inspiracji sprawia, że debiut zdaje się być najbardziej różnorodnym materiałem w dyskografii Lazy Class. Ciekawa sytuacja. Patrząc na współczesną scenę, wiele zespołów mocno cementuje swój styl, co zazwyczaj wychodzi im na dobre. Głównie dlatego, że mam wrażenie, że dzisiaj słuchacze nie potrzebują wszechstronnych bandów serwujących asy z rękawa w każdym numerze, a szukają kapel, które od A do Z spełnią ich konkretne zachcianki. Typu, chcę posłuchać hard-core’a takiego jak w Nowym Jorku w latach 90. czy potrzebuję odżywki do włosów cienkich z tendencją do przetłuszczania się…

A propozycja grania, jakie znajdziemy na „Interesting times” zdecydowanie tak jednowymiarowa nie jest. Wynika to pewnie i z tego, że poszczególne numery na zmianę śpiewa Eryk (ten z Pleasure Trap) i Wiktor (ten z Negative Vibes), a także z tego, że wymienione w nawiasach zespoły są kompletnie od siebie różne. Ten rozjazd stylistyczny na płycie słychać — mimo tego, że cały czas jest to dość melodyjne granie. Ale jak na Oi, to albo rytmy są zbyt szybkie, a hi-hat nie cyka jak w Cock Sparrerze czy Perkele. A jeśli już pojawiają się chórki, to nie jest to stadionowe śpiewanie hymnów a’la Cockney Rejects… Jak na oi music to też za dużo tu ostrego grania i nieoczywistych progresji akordów, a za mało utrzymanych w średnich tempach przyśpiewek opartych na czterech akordach i radosnego śpiewania „łooo” w refrenach. Niby ten street-punkowy klimat gdzieś się tam zgadza, ale Lazy Class z pewnością nie starają się być kolejną kopią Angelic Upstarts. Chociaż politycznych tekstów na płycie nie brakuje. Miłośnicy utworów o niedzielnych meczach, łupaniu słonecznika na chodnik i delektowaniu się piweczkiem raczej się w tej tematyce nie odnajdą. A wszystko jak Colin McFaull przykazał zaśpiewano po angielsku. Tak w ogóle to angielski trop jest tutaj mylnym drogowskazem, Lazy Class bliżej do współczesnej amerykańskiej i europejskiej sceny oi, niż do klasyków gatunku.

Rozumiem, że członkowie Lazy Class to mocno zajęci ludzie, ale oprócz pewnej niespójności całego materiałum muszę się doczepić do pewnych detali, które zdecydowanie bardziej można byłoby na tej płycie dopieścić. Tyczy się i aranży i gitarowych solówek, bo te dwa tematy można było miejscami bardziej dopracować, biorąc pod uwagę, że w składzie mamy mocnych i doświadczonych muzyków, którzy w niejednym piecu chlebek naan piekli. Najbardziej mi szkoda solówki w jednym z lepszych utworów z płyty, utrzymanym w stylu starej szkoły grania punka, „Born to loose”. Sam kawałek super, ale solo oparte na parokrotnym powtórzeniu pewnych pozycji już tak fajnie pomyślana nie została. Nie znaczy to wcale, że jest słabo, ale sam dobrze wiem, że można do takich tematów mocniej przysiąść. Wiadomo, że to już smaczki i dodatki, ale wiecie, fajny detal czasem przeżyje dłużej niż zespół — weźmy choćby to bezsensowne podciągnięcie struny z bridge’a „Smells like teen spirit” Nirvany. Niby nic a robi robotę i w pamięć zapada. Mam wrażenie, że gdyby na płytę wrzucić 10, a nie 14 numerów i pozbyć się tych najbardziej skrajnych to zrobiłoby to temu albumowi na dobre. Zwłaszcza początek z trzema kawałkami trwającymi łącznie 4 minuty, niezbyt mocno się klei z resztą płyty.

Muszę przyznać, że z debiutem Lazy Class wiązałem duże nadzieje. Kapela ma spory potencjał, a przez to, że ich granie nie jest jednowymiarowe, to trafia ze swoją propozycją do szeroko rozumianej punkowej sceny. Życzę chłopakom jak najlepiej, bo na „Interesting times” pokazali, że są solidną firmą, a jeśli ambicji im nie zabraknie to być może choć w pewnym stopniu podążą śladem wytyczonym przez Booze & Glory. I nie chodzi mi tu wcale o to, żeby byli bardziej oi’owi od Jenny Woo…

Nowe Lazy Class znajdziecie zarówno na winylu wydanym przez szczecińskie Oldschool Records we współpracy z niemieckim Contra Records, jak i na CD, sygnowanym przez nowy stołeczny label TNT Records. Winyle dostępne są w kolorze białym, czerwono-żółtym oraz biało-czerwonym splatterze, a każdy press w limitowanym nakładzie 100 sztuk. A wszystko zapakowane w dwie różne okładki zaprojektowane przez Jakuba Stańskiego — winyle mają czerwony front, a kompakty niebieski. Na bogatości.

-8/10
Lazy Class „Interesting timed” wyd. Oldschool Records / Contra Records / TNT Records, grudzień 2018




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz