W 2018 roku zrobiłem kilka wywiadów z myślą o miesięczniku muzycznym, który niestety zniknął z rynku zanim zdążyły się ukazać. Żeby się nie zmarnowały, wrzucam je tutaj.
- - - - - - - - - - - - - - - --
The Living End w rodzimej Australii ma status gwiazdy rocka, choć w Polsce ten punkowy band nie jest zbyt rozpoznawalny. Czy tę sytuację odmieni ósma płyta zespołu zatytułowana „Wunderbar”? Przekonamy się już we wrześniu po jej premierze. A o tym, czego możemy się po niej spodziewać opowiedzieli gitarzysta i wokalista Chris Cheney oraz kontrabasista Scott Owen.
Wasz debiutancki album ukazał się 20 lat temu. We wrześniu wydajecie swoją ósmą płytę „Wunderbar”. Co w tym czasie zmieniło się w The Living End?
Chris: Nie było jakichś wielkich zmian. Cały czas gramy rock’n’rolla, choć teraz piszemy trochę inne piosenki. Nie jesteśmy już tak energetycznym punkowym bandem jak w latach 90. Być może trochę dojrzeliśmy. Sam nie wiem, po prostu próbujemy teraz trochę innych rzeczy. Jesteśmy zespołem rockowym, choć na początku graliśmy bardziej punkabilly.
Z punkabilly zostały na pewno gitary hollow body, którym jesteś wierny od lat.
Chris: Tak. Moi gitarowi idole na nich grali: Brian Setzer, Eddie Cochran, Chuck Berry. Mam w głowie obraz tych wszystkich gości z lat 50. grających rock’n’rolla na tych swoich wielkich jazzowych gitarach. Po prostu uwielbiałem na nich patrzeć, bo wyglądało to super cool.
„Wunderbar” oznacza „wspaniały”. To najkrótsza recenzja Waszego nowego albumu czy kryje się za tym coś więcej?
Scott: Nie ma tu jakiegoś drugiego dna. Nagrywaliśmy w Berlinie i doszliśmy do wniosku, że to będzie właściwe jeśli użyjemy jakiegoś niemieckiego słowa. Poza tym byliśmy już znudzeni tymi wszystkimi angielskimi nazwami. „Wunderbar” oznacza coś pozytywnego, a my chcieliśmy wpuścić przez to trochę światła, bo nie jest to ponure granie. Ten tytuł oddaje właściwą kolorystykę.
Po raz pierwszy w historii nagrywaliście w Europie. Dlaczego akurat Berlin?
Chris: BMG, nasza niemiecka wytwórnia, zaproponowała nam Berlin. To w sumie była dobra okazja, żeby się poznać i wzmocnić naszą relację. Dodatkowo nasi koledzy z Die Toten Hosen zarekomendowali nam swojego producenta, Tobiasa Kuhna, z którym zrobiliśmy tę płytę. Polecali go również ludzie z BMG. Zresztą dobrze jest nagrywać daleko od domu, bez tych wszystkich rozpraszaczy, które mamy w codziennym życiu, a jak pojawiła się już taka okazja to z niej skorzystaliśmy. Powiedzieliśmy „jebać to, zostawmy za sobą słoneczną Australię i pojedźmy w styczniu na drugi koniec świata, do Berlina, gdzie jest cholernie zimno, nagramy płytę w nowym studiu, przeżyjemy przygodę i zrobimy coś kompletnie innego”. Niestety był to bardzo dobry pomysł (śmiech).
Wasza poprzednia płyta, „Shift”, była dość mroczna, a „Wunderbar” to bardziej pozytywny album. Zamknęliście już ten ponury etap The Living End?
Chris: Zdecydowanie tak. „Shift” był bardzo osobistym albumem. Dużo rzeczy się wtedy działo w moim życiu i to słychać to w piosenkach. Tym razem, byłem już w zupełnie innym miejscu, w innym momencie życia i skupiłem się na innych tematach. Tych mniej gównianych (śmiech).
Słuchając Waszych nowych nagrań, mam wrażenie, że brzmią bardziej brytyjsko i zdecydowanie mniej punk rockowo.
Chris: Inspiruje nas brytyjskie granie. W The Living End znajdziesz nie tylko riffy z The Clash czy Pistolsów. Lubimy całą brytyjską muzykę — wczesne lata 80., new wave, angielski songwirting — wszystkie te rzeczy mnie inspirują. Stonesi, Beatlesi, Paul Weller, to jest dla mnie the best of the best.
W „Otherside” słychać wręcz wpływy The Police.
Chris: To też bardzo dobre angielskie granie. Zresztą jestem ich wielkim fanem.
Brzmi to też inaczej niż „Shift”.
Chris: Myślę, że ta płyta jest bardziej stylowa niż nasze ostatnie nagrania. Udało się nam uchwycić charakterystyczne oblicze każdej piosenki na tym albumie. Duży wpływ miał też Tobias, który dał tym kawałkom sporo osobistego rysu. To sprawia, że nowa płyta ma taką siłę. Każda z piosenek ma bardzo mocną tożsamość i nie są to po prostu kolejne utwory z fajnymi akordami i wpadającą w ucho melodią. Każdy z kawałków ma w sobie coś ekstra.
Wasz pierwszy singiel promujący „Wunderbar” to „Don’t lose it”. Jak się czujecie jako zespół po tych ponad dwudziestu latach grania? Wciąż macie to „coś”?
Chris: W sumie to moglibyśmy już umrzeć (śmiech). Myślę, że jako zespół cały czas doceniamy to, co mamy, co osiągnęliśmy i po prostu nie chcemy tego stracić. Cały czas mamy coś do udowodnienia, chcemy być lepszymi muzykami, pisać lepsze piosenki. Zawsze był w nas jakiś głód — to się nie zmieniło i zawsze tak będzie.
Chciałbym zapytać o teledysk do tego utworu. Wystąpiło w nim sporo australijskich gwiazd, które wcieliły się w rolę bohaterów głupkowatego talent-show. Czy było ciężko namówić je do udziału w teledysku?
Scott: Po prostu zapytaliśmy, czy ktoś chciałby trochę powygłupiać się przed kamerą i być może nieco się skompromitować. Byliśmy zaskoczeni tak pozytywnym odzewem, bo wszyscy byli bardzo entuzjastyczni. Nie musieliśmy nikogo namawiać i było to naprawdę fajne doświadczenie.
Co w ogóle sądzicie o tego typu talent-show?
Scott: Myślę, że to gówniana sprawa. Nie podoba mi się nastawienie typu: muszę iść do telewizji, żeby zostać sławny. Jeśli naprawdę chcesz zostać artystą, to musisz włożyć w to wiele lat ciężkiej pracy zamiast iść do jakiegoś głupiego show.
Miałem nadzieję zobaczyć Was w tym roku na Czad Festivalu, jednak impreza została odwołana. Kiedy możemy spodziewać się Was w Polsce?
Chris: Mam nadzieję, że uda się nam w przyszłym roku. „Wunderbar" wychodzi we wrześniu, a potem zamierzamy spędzić kolejne 12-18 miesięcy w trasie. To dla nas bardzo ważne żeby przyjechać też do Europy, więc jeśli tylko ludzie będą chcieli przyjść na nasz koncert to pakujemy się w samolot i lecimy.
Ludzie kojarzą Australię z kangurami czy AC/DC, ale odkąd zobaczyłem teledysk do „Fuckwit city” Cosmic Psychos, doszedłem do wniosku, że tak właśnie wygląda prawdziwa Australia. Czy się mylę?
Chris: (śmiech) Nie, w ogóle. Tak to dokładnie wygląda. Wiadomo, że różnie bywa, ale na pewno w Australii mamy bogatą kulturę picia (śmiech).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz