Pierwszy raz z czeską Houbą spotkałem się w 2004 roku przy okazji ich splitu z polskim Leniwcem. Wypadli przyzwoicie, ale na tym nasza przygoda się skończyła. Ich kolejną, wydaną w 2007 roku, płytę przegapiłem, a potem zespół wydawniczo się zawiesił. Chłopaki cały czas aktywnie koncertowali ale nagranie 10 nowych piosenek zajęło im aż… 12 lat! Długo, ale jak wracamy po takiej przerwie z nowym materiałem to musi to być coś specjalnego. I Houba regułę rzadziej, a lepiej potwierdza, bo „Ničeho nelitujem!” to jedna z lepszych płyt z czeskim melodyjnym punk rockiem jaką słyszałem.
Amerykanizacja Houby może być zasługą tego, że za brzmienie płyty odpowiada Paul Miner z kalifornijskiego Buzzbomb Studios. Miner pracował przy płytach Zebrahead, Adolescents, CJ Ramone czy New Found Glory i tę Amerykę wyraźnie słychać. Nawet mimo tego, że Houba nie jest wierną kopią amerykańskich zespołów i ma tę nutkę klasycznego czeskiego czy słowackiego grania (np. taka „Dziska” mogłaby znaleźć się na płycie Konfliktu lub Zeměžluč). Ale to są momenty. Gdyby nie to, że wszystko zaśpiewano po czesku, to bym pewnie nie zwróciłbym uwagi na kraj pochodzenia. Swoją drogą czeski to przyjemny język, choć niestety nie tak zrozumiały jak Słowacki. Po pierwszym przesłuchaniu w głowie zostało mi jedynie doskonale znane u nas słowo na „k” otwierające refren do „Slaba mista”. Jak to przyjemnie brzmi z południowym akcentem. Szkoda, że zabrakło miejsca we wkładce na tłumaczenie tekstów.
„Ničeho nelitujem!” to dobre „amerykańskie” melodic punkowe granie. Tyle, że po czesku. Na imprezę, na koncert, na deskorolkę czy do samochodu sprawdzi się doskonale. Jak nie znacie to warto nadrobić — ja zwlekałem i żałuję bo płyta pozytywnie zaskakuje. Tylko dlaczego okładka taka brzydka?
8/10
wyd. Papagájův Hlasatel Records, 2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz