Brud, smród, ubóstwo i rock’n’roll — Moron’s Morons „Indecent exposure” || recenzja

Na debiutanckiej, winylowej EPce warszawskiego Moron’s Morons nie ma nic innowacyjnego. Bo i po co? Brudny rock’n’roll rodem z czasów, gdy w Nowym Jorku kładziono podwaliny pod punk rocka to żadna nowość. A do tego to nonszalanckie podejście do techniki gry. To nie przypadek, że płytę wydała amerykańska wytwórnia Slovenly Recordings. Slovenly w tłumaczeniu na nasze oznacza „niechlujny”, a ten warunek Moronsi spełniają muzycznie w bardzo wysokim stopniu. Czy to źle? W tym wypadku absolutnie nie.


Ekipa ma pomysł na siebie. A to w obecnych czasach już sporo. Demo, wydane również na winylu, na kolana nie rzucało. Głównie ze względu na kiepską jakość koncertowych nagrań. To dopiero było 100% slovenly. Choć już wtedy było słychać, że w kawałkach Moron’s Morons drzemie potencjał przebojowego grania w dobrym, starym stylu. Na nowej EPce jest o niebo lepiej.

Brzmienie siedzi jak należy. Nagrania nie są zbyt dopieszczone i pomimo studyjnej jakości czuć w nich garażowego i koncertowego ducha. Tak właśnie powinno być, gdyż przy tym typie grania istnieje ryzyko, że sterylnie cyfrowe nagrywki obedrą materiał z emocji i dzikości — Moronsom udało się zachować odpowiednią szorstkość, przez co kawałki brzmią wiarygodniej. Czyli tak jakby nie był to album z 2018 roku.

Muzyka zespołu to przede wszystkim charakterystyczny wrzaskliwo-miauczący wokal, gęsty sos rock’n’rollowych solówek w klasycznych tonacjach, za które odpowiada jedna gitara, przy czym druga odpowiada za rytmikę, oraz lekkie wrażenie chaosu. Nihil novi, ale całkiem fajne to jest. Na koncert w sam raz. Podoba mi się ta konwencja. Pomimo tego, że w wielu miejscach jest oczywista to nad Wisłą jakoś nigdy nie miała zbyt wielu naśladowców. Zwłaszcza takich, którzy robili to naprawdę wiarygodnie. A Moron’s Morons grają jak trzeba i robią to bez zbędnych słowiańskich naleciałości.

Kim tak w ogóle są Ci debile? Moron’s Morons tworzy czterech chłopaków i jedna dziewczyna. Dziewczyna oczywiście gra na basie. Nie wiem skąd się bierze taki fenomen, że jak kobieta gra w rockowym zespole to w przytłaczającej większości przypadków albo śpiewa, albo gra na basie. Trochę to dziwne, ale ten patent sprawdza się od Sonic Youth, przez Formację Nieżywych Schabuff, aż po Moron’s Morons. Dziewczyny, gitary też są spoko. Bierzcie przykład z Bad Cop/Bad Cop. Polecam.

Sądząc nie tylko po tekstach ekipa Moronsów chce być kontrowersyjna i niegrzeczna. Tytuły utworów zawartych na EPce czyli „Vibrator violator, „Devil sucks my cock and swallows” czy „SS girls” mówią same ze siebie. Zakładając, że rock’n’rollowy styl życia (o ile muzycy prowadzą się równie źle jak nowojorskie kapele z epoki) za parę lat przetrzebi skład zespołu nie ma wielkiego ryzyka, że w 2045 roku będziemy słuchali „Devil sucks my cock and swallows” w wykonaniu podtatusiałych gości. Wyobraźcie sobie, co by było gdyby GG Allin żył i nadal koncertował? To nie byłby fajny widok. O ile by koncertował, bo patrząc na dominującą pozycję politycznej poprawności w różnych dziedzinach życia mogłoby nie być mu to dane.

Album wydano bardzo ładnie z dużym naciskiem na detale. Przykuwająca uwagę kolorowa okładka (hmmm sam nie wiem jak to uzasadnić, ale uwagę przykuwa), rysunkowe elementy, fajne fonty, zdjęcia — wszystko dopięte na wysokim poziomie. Bardzo mi się takie podejście podoba. Do tego płytę wydano w dwóch wariantach kolorystycznych: klasycznym czarnym i czerwonym. Ja mam czarny, ale też prezentuje się super.

A na koniec szybki quiz. Czy takie granie ma sens? Moron’s Morons w październiku grają koncert w Turcji, więc choćby z tego powodu wydaje się, że tak. Choć być może to znak, że scena na tego typu granie jest żywsza poza granicami Polski. Czy ta muzyka jest ambitna? Nie. A czy można przy niej pląsać jak pojebany oblewając się przy okazji whisky po rozchełstanej koszuli? Tak. Przynajmniej ja tak bym zrobił.

7/10
Moron’s Morons „Indecent exposure”, Slovenly Recordings, Czerwiec 2018



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz