Recenzja: Chupacabras „DOM” — zaskakująco dobra robota z Krakowem w tle

Oj udała się Chupacabras ta płyta. Nie wiem czym krakowska ekipa zajmowała się przez ostatnie siedem lat, bo tyle dzieli „DOM” od „Iluminacji”, ale z pewnością nie był to zmarnowany czas. Słychać, że przez lata w głowach krakowskich muzyków nazbierało się dużo dobrych pomysłów, którym upust dano na pierwszym w dyskografii zespołu koncept-albumie. Klamrą, która spaja wszystkie historie opowiedziane przez Chupacabras jest Kraków — jego miejskie legendy i historie z kronik policyjnych. Oczywiście nie te współczesne, a sięgające wiele lat wstecz.


Przykładowo, „Diabeł” opowiada o plotce, jaka rozeszła się w 1920 roku, o posiadającej kopyta i rogi kreaturze, która rzekomo przyszła na świat w klinice przy ulicy Kopernika. „Klasztor” sięga jeszcze dalej i odnosi się do XIX wiecznej sprawy mniszki przetrzymywanej w klasztornej celi w zamknięciu przez kilkanaście lat. Utwór „Ludojad” to z kolei opowieść o krakowskim kanibalu, który w latach 40-tych XX wieku wraz z partnerką zabił i poćwiartował kilkanaście osób. Miejskie legendy mówią, że robił z nich wędliny, które następnie sprzedawał na targu na krakowskim Kazimierzu. Kraków to barwne miasto z bogatą historią i dobrze, że doczekał się takiego muzycznego hołdu.

Jak dotąd płyta „Dom” jest moim faworytem w kategorii najbardziej wypasione wydanie płyty w 2017 roku. Album wydano w grubym, rozkładanym na pięć łamów digipaku, a zamiast książeczki z tekstami w środku znajdziemy tekturowe karty z objaśnieniem tematyki poszczególnych utworów. Wygląda to imponująco. Miło, że w czasach youtube i streamingu ktoś myśli o fanach płyt, kupujących muzykę na fizycznych nośnikach.


Chupacabras zawsze był bandem poszukującym swojej własnej drogi. Czerpał z dokonań punka, rocka i alternatywy, ale robił to po swojemu. Na nowym albumie czuć, że styl grupy się wyklarował. Po raz pierwszy materiał został w całości zaśpiewany po polsku. W dodatku zaśpiewany na wiele sposobów. Wokalista Pazur podszedł do swoich partii bardzo różnorodnie przez co całość brzmi, jakby w Chupacabras śpiewała więcej niż jedna osoba. Raz wokal kojarzy się z Robalem z Dezertera, raz z deklamowanym stylem Jello Biafry, a innym razem brzmi po prostu ciepło i nisko. Nie ma tu nudy i śpiewania na jedno kopyto. Dużo dobrego dzieje się również w gitarach. „DOM” to przede wszystkim sporo nieoczywistych riffów i pomysłowych zagrywek. Mniej tu typowo punkowych wtrętów, ale dobrego rocka i alternatywy znajdziemy pod dostatkiem. Pomimo dość dużej dawki kombinowania, numery nie tracą ze swojej nośności, a takie kawałki jak „Komunikat”, „Dom” czy „Noc” mają spory przebojowy potencjał.

Chupacabrasowy klimat przełamuje wieńczący dzieło kawałek „Tango na wylot”, do którego tekst napisał i wyrecytował w swoim klasycznym stylu Marcin Świetlicki. Nie przepadam za twórczością Świetlików, ale w takim zestawieniu kawałek wypada całkiem nieźle.

Zaskoczyła mnie ta płyta. Chupacabras zrobił coś niebanalnego i wyszedł z tego starcia z tarczą. Warto posłuchać.

Album promuje teledysk do utworu „Ludojad”. Można było wybrać lepiej, bo jak dla mnie jest to jeden ze słabszych zakamarków „Domu”.

8/10
Chupacabras „DOM”, wyd. Manufaktura Legenda, kwiecień 2017

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz