Gdynia Open Stage |
Open’er to impreza z gatunku tych największych. 15 edycja, 6 scen i – jak podaje organizator – 120 tysięcy ludzi, którzy przewinęli się przez festiwal daje wrażenie sporego rozmachu. I tak jest w istocie.
Zanim wybrałem się na sam fest wpadłem zobaczyć parę koncertów na Gdynia Open Stage, którą osadzono rzut beretem od plaży w Gdyni. Bardzo dobry pomysł, żeby południowe koncerty przenieść do miasta, gdzie jego mieszkańcy i nie tylko mogą za darmochę obejrzeć parę zacnych polskich zespołów i poczuć, że Open’er to nie tylko zjazd bananowych kaloszowców z Warszawy, a jedna z ważniejszych imprez na kulturalnym rozkładzie jazdy Trójmiasta – również dla mieszkańców.
W pamięć zapadł krótki, intensywny i interesujący koncert Heroes Get Remembered. Debiut Warszawiaków był świetny, a nowy, bardziej stonowany i nostalgiczny album „No mirrors, no friends” już nie do końca mnie przekonuje. Mimo tego, że większość numerów z setlisty to właśnie ten nowy materiał, to na żywo zyskał więcej energii – zwłaszcza w warstwie wokalnej, która na płycie jest zbyt marudna. Heroes Get Remembered mają już niemal wszystko, co potrzebne do zawojowania większych scen. Brakuje im tylko promocyjnego kopniaka w dupę, który nada im należytego rozpędu.
Heroes Get Remembered |
Bovska |
Open’er mimo wcześniejszych zaprzeczeń zorganizował strefę Euro. W końcu sponsorem Euro i festiwalu jest ten sam operator sieci komórkowej. Strefa dość skutecznie odciągnęła sporą część publiki na ostatni mecz reprezentacji Polski. Sam w sumie urwałem się z końcówki Red Hotów na rzuty karne. Pewien dziennikarz, napisał, że to skandal i w ogóle dramat, że muzyka i sport mieszają się ze sobą na tego typu imprezie. Panie Dziennikarzu, nie wiem skąd ten ból dupy. Dajmy ludziom bawić się tak jak chcą. Zwłaszcza, że tego typu imprezy są często większą okazją do lansowania się na modnym evencie niż miejscem, gdzie spotykają się faktyczni fani muzyki, chcący jej posłuchać na żywo. No cóż, jak widzę gości w koszulkach Red Hot Chilli Peppers, którzy siedzą na strefie kibica w czasie, gdy gra band, którego teoretycznie są fanami, to o co kaman.
Z ciekawszych koncertów, jakie udało mi się zobaczyć muszę wspomnieć o duecie Rebeka, który zagrał na Tent Stage. Widziałem ich bodajże dwa lata temu na Goodfeście w Dębicy i już wtedy zrobili na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Czas działa zdecydowanie na ich korzyść. Profesjonalizm, profesjonalizm i jeszcze raz profesjonalizm. Tylko się cieszyć, że tak porządna muzyka tworzona jest w Polsce. Lubię bardzo.
No cóż, szkoda tylko, że wszystko to trwa za krótko i za szybko, a jeden dzień to zdecydowanie za mało, żeby objąć to wydarzenie umysłem. Zobaczymy, co Gdynia przyszykuje na przyszły rok, a tym czasem mentalnie przygotowuję się na Czad Festiwal w Straszęcinie, bo w kategorii polskie festiwale rockowe to dla mnie numer jeden w tym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz