Recenzja: Diaboł Boruta „Stare ględźby” – nie taki diaboł straszny

Swego czasu Rzeszów mógł się poszczycić mocną metalową reprezentacją. Skupioną wokół audycji radiowej i cyklu koncertów Epicentrum rzeszowską scenę na przełomie XX i XXI wieku tworzyły takie grupy jak Saggitarius, Abyss, Altair, Astarot czy Misteria. No i właśnie ten ostatni zespół jest niejako trzecioplanowym bohaterem niniejszej recenzji, bo w Misterii szlify zdobywał Paweł Leniart – niegdyś perkusista, a obecnie wokalista i basista folk-metalowego bandu Diaboł Boruta, który niedawno zadebiutował płytą „Stare ględźby” wydaną przez niemiecki label Pure Steel Publishing.


Jak wspominałem zespołów metalowych w Rzeszowie było wiele, ale takiego jak Diaboł Boruta sobie nie przypominam.  Misteria miała wprawdzie folkowe motywy w paru numerach, ale był to band z gatunku black/death metal. Diaboł to zdecydowanie lżejszy kaliber, bliższy rockowej melodyce niż metalowym blastom. Chociaż perkusista wie, jak przyłoić.

Diaboł Boruta kurczowo trzyma się obranej konwencji. „Stare ględźby” to folk metalowa zabawa w uniwersalnym, międzynarodowym stylu. Tak folk metal gra się zarówno na zachodzie, w krajach skandynawskich jak i w…  Rzeszowie. Jednak Diaboł Boruta oprócz nazwy ma w sobie coś rdzennie polskiego, a mianowicie teksty osadzone w słowiańskiej rodzimowierczej tradycji. Nie są to słowiańskie klimaty rodem z Donatana. Oj nie. Diaboł nie twerkuje z maselnicą w łowickiej spódnicy, a w jego tekstach zamiast hojnie obdarzonych kobiet pojawiają się dziwożony, południce, fruwieńce, czarostawy i kikimory. Idea jaka stoi za Diabołem wyłuszczona została w tytułowym utworze: „Ględźby, pieśni, opowieści, które nigdy nie zginęły, które płyną poprzez wieki byśmy ich nie zapomnieli”. Rzeszowscy muzycy tworząc swoje numery pogrzebali w polskiej poezji  zarówno tej współczesnej jak Wojciech Świętobor Mytnik czy Franciszek Fenikowski jak i nieco starszej (i tutaj kłania się Julian Tuwim z „Eposem” i „Perun” Władysława Broniewskiego), ale pomimo wielu autorów teksty brzmią spójnie.

Muzycznie jest bardzo solidnie. Słychać, że muzycy grają nie od wczoraj i dobrze wiedzą, jak zaaranżować kawałki i dobrze je odegrać. Charyzmatyczny wokal, dobra gitara solowa, piracko-folkowy klawisz wszystko gra jak należy. Jedyne co mi przeszkadza w odbiorze płyty to zbyt mało wyciągnięty wokal, który miejscami ginie w natłoku gitar i intensywnie grającej sekcji.

Każdy kto miał styczność z demówką Diaboła Boruty „Leśny duch” z pewnością zna już większość numerów z debiutu, ale nie zabrakło nowości w postaci kawałków „Srebrne żmije”, „Byłem ongi dębem” i tytułowych „Starych ględźb”. No i na deser mamy dwie anglojęzyczne wersje z myślą o zagranicznej publice – „Kikimora and the grain” i „Of the reapers and field maiden”.

Aj, byłbym zapomniał. Praktycznie w każdym tekście o Diabole pojawia się nazwa pewnego fińskiego zespołu, więc znajdzie się i u mnie. Oprócz numerów własnych, na płycie znalazł się cover pewnego znanego numeru grupy Korpiklaani.

Diaboła Borutę polecam również koncertowo. Może muzycy nie są już młodzi i przystojni, ale na żywo radzą sobie co najmniej dobrze.

7/10

Diaboł Boruta „Stare ględźby” wyd. Pure Steel Publishing, wrzesień 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz