Recenzja: 77 Sins „We are all sinners” – kwintesencja punkowego stylu

W ostatnich latach Kraków obrodził punk rockiem. Pierwszym zwiastunem była reaktywacja Inkwizycji, która wydała bardzo dobrą płytę i śmiało poczyna sobie z koncertami. A do krakowskiej starszyzny dołączają coraz to nowsze, głodne grania grupy jak Doomed On Hardcore, Skandal Crew i bohater niniejszej recenzji 77 Sins.


 Na wstępie małe rozczarowanie. 77 Sins nie grają punka spod znaku dwóch siódemek. Nie tego się spodziewałem :) Muzykę krakowskich grzeszników łatwiej osadzić w latach 90. chociaż sentyment do pierwszej fali punka spod znaku harringtonek jest tu wyczuwalny. Chociaż fani G.B.H. również znajdą tutaj coś dla siebie. 77 Sins nie silą się na nowoczesność. Otwierający wokalnie płytę okrzyk wokalisty z tytułem utworu przywodzi na myśl zamierzchłe czasy, w których królował ostry punk rock. Miałem na osiedlu kolegę, zatwardziałego fana The Exploited, który razem z Wattiem wykrzykiwał sławne ‘fucking faggots, aaa” na początku numerów. Myślę, że by mu się to 77 Sins spodobało.

Muzyka, jaką znajdziemy na „We are all sinners” nie jest jednowymiarowa. Z jednej strony mamy ostre i melodyjne momenty, kojarzące się nieco z klimatami wspomnianego G.B.H. czy The Casualties, z drugiej kłania się polska szkoła street punka spod znaku Zbeera i Horrorshow, a z trzeciej mamy ukłon w stronę klasyki oi music z zagranicy. Mimo tego, materiał brzmi całkiem spójnie i po prostu punkowo. Nie brakuje konkretnych chórków, oszczędnych, prostych solówek i mocnego wokalu. Wszystko to tworzy solidny punkowy klimat w klasycznym stylu. Jak byłem młody to szukałem kaset z takim właśnie punkiem, jaki gra 77 Sins, bo to, co robią chłopaki to kwintesencja stylu, w którym nie słychać rocka, hard-core’a, metalu, reggae i ska. Konkret, zdarty wokal, teksty o życiu, które nie jest proste i energetyczne tempo. Może nie jest to muzyczna rewolucja i poszukiwanie zaskoczeń, ale jest całkiem spoko.

Na płycie nie znajdziemy zbyt wielu urozmaiceń. Wyróżnia się na pewno akustyczna wstawka w kawałku „Co mamy w sercach”, ale nie jest to bynajmniej zagrywka w stylu spanish guitar. Co do gitar, to fajnie by było, żeby gitarzyści zaaranżowali niektóre motywy tak, żeby faktycznie było słychać, że gitary są dwie i coś kombinują. Na razie jeszcze tego brakuje. Również pod względem perkusji wdarło się nieco chaosu i wszystko nie zagrało do końca tak jak powinno, ale słychać, że bębniarz ma pomysły.

Tekstowo 77 Sins poruszają się w tematyce egzystencjalno-sentymentalnej. W przypadku ulicznego punka to pewien standard, choć Sinsom udało się uciec od pewnej sztampy i przaśności poruszanych tematów (oprócz numeru „Królowa”, który jest mocno wtórny). Są pewne momenty, dość nietypowe jak na punkowe standardy, jak choćby łyżwiarska metafora „rozgrzej moje serce, niech ten lód się skruszy, bo na lodowisku wciąż przewracam się” czy piramida potrzeb Masłowa ubrana w słowa „gdy masz co jeść i masz co pić o dziewczynach możesz śnić”, ale generalnie jest w porządku. Dla odmiany dwa numery zaśpiewano po angielsku.

„We are all sinners” to konkretny punkowy debiut w klasycznym, ale wciąż dającym kopa, stylu. Stylowa jest również grafika na okładce i biały digipak, w który opakowano CDR. Jak dla mnie jest spoko. Nic tylko grać, grać, nagrywać i rozwijać się dalej.

77 Sins „We are all sinners”, wyd. własne, sierpień 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz