Recenzja: Kat „Rarites” – rarytasy z grobowca stryja


Skąd ja to znam? Przypomina mi… stare dobre czasy. Nie słuchałem starych nagrań Kata już parę dobrych lat a tu taka niespodzianka. Od dawna w internecie krążyły słuchy, że w archiwach Kata jest sporo nagrań, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Pogłoski okazały się prawdziwe, a „Rarites” odsłania 11 nagrań prezentujących historyczne i zaskakujące brzmienie Kata.

Każdy wie, że Kat to legenda polskiego metalu, jednak po nagraniach zawartych na płycie z początku ciężko się tego domyślić. Pięć utworów z sesji ze studia Polskiego Radia Katowice z 1982 roku (jeszcze przed oficjalnym debiutem) pokazują Kata w nietypowej odsłonie. Skąd ja to znam? Przypomina mi… klasykę polskiego rocka. Początki Kata brzmiały jak swoiste połączenie Perfectu, Dżemu, a zwłaszcza TSA, które wydawało się być wtedy bardziej ekstremalne muzycznie od ówczesnego stylu załogi Luczyka. Kat zaczynał od hard-rocka i rockowych ballad. Tych ballad, z których zespół zrobił później jeden ze swoich znaków rozpoznawczych. Na „Rarites” możemy posłuchać pierwszych wersji „Robaka” i „Bez pamięci”, które wyróżnia nie tylko delikatność głosu Romana Kostrzewskiego i inny aranż, ale spore zmiany w tekstach. „Robak” zyskał wręcz wymowę religijną, gdy Kostrzewski prosi o wniebowstąpienie. Kto by pomyślał, że później Kat będzie budził takie kontrowersje?

Ostrzejsze oblicze Kata widać dopiero w koncertowych numerach z festiwalu w Jarocinie. Roman śpiewa już ostrzej, a gitary są siarczyście, jak to wtedy bywało, przesterowane. Jednak w dalszym ciągu jest to fuzja hard-rocka z elementami heavy, a nie konkretne, metalowe granie. Trashowe oblicze Kata prezentuje dopiero mocno nieczytelna angielska wersja „Porwanego obłędem” (tego numeru z kultowym wersem „nad grobem stryja”) oraz nieco toporny instrumental, który spełnia odwieczny warunek tego typu wydawnictw, że na końcu publikuje się najsłabszy numer.

Rarites” pokazuje muzyczną ewolucję stylu Kata – od osadzonego w hard-rocku polskiego rocka, przez heavy-metalowe wtręty, aż do trash-metalowego ognia i fascynacji grupą Metallica. Wszystkie utwory, jakie się tutaj znalazły nie były dotąd publikowane, a część z nich nie pojawiła się na kolejnych płytach. Tak więc mamy tu parę premier po latach. Za to, te kawałki, które odświeżono na kolejnych płytach Kata dają najwięcej radości – „Diabelski dom I” i numery z „Ballad” sprawiają, że ciężko się nie uśmiechnąć pod nosem. Zresztą, zawsze ceniłem humorystyczny aspekt tekstów Romana Kostrzewskiego, które niekiedy są ekstremalnie osobliwe. Czasem nawet bardziej osobliwe niż charakterystyczny taniec Romka.

Kat na swoich rarytasach nie gra jeszcze profesjonalnie ale dobrze rokuje. Na plus wybija się głównie gitara solowa. Sekcja rytmiczna nie porywa a Roman nie śpiewa czysto, ale te pierwotne wersje mają w sobie sporą dawkę mocy i coś nieokreślonego, co powoduje, że słucha się tego z ogromną frajdą. Fanów zespołu namawiać nie trzeba. Wystarczy, że na okładce zobaczą klasyczne logo Kata, a dla mnie „Rarites” to jeden z najbardziej sympatycznych albumów, jakie ostatnio słyszałem.

Krążą słuchy, że coś w archiwach Kata jeszcze zostało, a te 11 numerów to dopiero pierwsza porcja staroci. Jeśli to prawda, to z chęcią posłucham, co tam w grobowcu stryja jeszcze zostało.

Kat „Rarites”, Metal Mind Productions, Listopad 2013

Pozostając w temacie archiwów zapraszam do lektury wywiadu z Romanem Kostrzewskim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz