Starzy i wkurzeni — Ukraina „Tempus transit” || recenzja

Stara gwardia z Bieszczad nie składa broni. Ukraina powstała w 1983 roku w podkarpackim Brzozowie, ale w XXI wieku do najaktywniejszych nie należała. Jednak po tym, gdy w 2015 roku zespół wrócił ze swoją drugą w dyskografii płytą — "Nudą", wydaną 20 lat po debiucie — chłopaki wzięli się za robotę. Mimo tego, że koncertują sporadycznie i na co dzień są rozrzuceni po świecie, to już rok później zaczęli nagrywać kolejny materiał. Jak to w życiu bywa, chwilę to trwało i dopiero po czterech latach ukazał się nowy, premierowy album Ukrainy.



„Nuda” opierała się na starych kawałkach, które wcześniej były znane z demówkek, koncertowych nagrań i kasetowego debiutu. „Tempus transit” prezentuje za to obecne oblicze zespołu i zawiera 10 premierowych utworów, jeden cover i nową wersję kawałka „Ucieczka”. Czy to oblicze różni się od tego znanego od lat? Trochę tak. Album zaczyna się dość zaskakująco — „Stagnacja” (bez urazy) brzmi trochę jak współczesny The Bill, w którym bardziej słychać fascynacje melodyjnym amerykańskim punk rockiem niż jego jarocińską odmianą. Ukrainie zawsze było bliżej właśnie do takiego rdzennego, polskiego, melodyjnego lecz czadowego punka, a na „Tempus transit” jest inaczej. Na pewno jest też łagodniej i bardziej rockowo. Mamy nawet dwa „balladowe” numery, co ortodoksów może zniechęcać. Podobnie jak w przypadku „Nudy” mamy tu też dwa wokale — na jednym Gawron znany z Ukrainy od lat, na drugim Janeczek, którego można już było usłyszeć na poprzedniej płycie.


Czuć, że Ukraina chce wyjść poza proste schematy. Znany z Bomb The World Nowak, który udziela się tu na gitarze solowej, dorzucił od siebie dużo rock’n’rollowych solówek i ozdobników, które fajnie siedziałyby w szwedzkim punk’n’rollu, a tu miejscami są trochę na wyrost, choć smakowite wstawki też tu znajdziemy. Pojawia się też saksofon. Wiem, że i Kryzys i stare KSU miały w składzie saksofon, ale w latach 80. jakoś bardziej to pasowało. Przywołane KSU to nie przypadek, bo na płycie znalazł się cover utworu „Moje oczy” z gościnnym udziałem Siczki. Co ciekawe, również z saksofonem. Przypominają się początki KSU z Bohunem w składzie, ale takiego brzmienia to wtedy nie miało. Na przyszłość, darowałbym sobie akordeon, który „Sens życia” skierował niebezpiecznie w biesiadne rejony. 


Teksty, choć współczesne, oddają klimat punk rocka z lat 80-tych. Tak jak to A w kółeczku widniejące na okładce. W sumie, to jakby nie patrzeć w wielu dziedzinach zatoczyliśmy koło, bo to, na co Ukraina jest wkurzona teraz równie aktualne było dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat temu. Może tylko ta atomowa zagłada wydaje się nieco przesadzona. Chociaż kto wie? Niekiedy jednak trafiają się dość naiwne wersy, które w ustach dojrzałych facetów brzmią niepoważnie. Owszem, pewnie jest to jakiś ukłon w stronę początków punka, gdy śpiewało się prosto, ale po kapeli z takim stażem oczekiwałbym czegoś więcej niż refreny typu „Wojna, wojna, dżihad, głupia wojna, dżihad”. Takich banałów niestety trochę tutaj znajdziemy. A szkoda, bo płyta Ukrainie wyszła niezła. Na pewno plus należy się za porządną realizację. Brzmieniowo wszystko jest elegancko dopieszczone.


Fajnie, że ekipie, chce się działać, ale w przypadku takich składów jak Ukraina powrót do korzeni punk rocka to najlepsza wskazówka jeśli chodzi o kierunek na przyszłość. A wiem, że chłopaki mają klasykę gatunku dobrze rozpykaną. Na Podkarpaciu ostatnio niewiele się dzieje. Oprócz udanych debiutów rzeszowskiego Wielkiego Lasu i dębickiego Nic Śmiesznego trwa wydawnicza posucha więc każda płyta w punkowym klimacie cieszy. A wracając do Ukrainy to myślę, że jeszcze ostatniego słowa nie powiedziała.


6/10

wyd. Jimmy Jazz Records, 2021



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz