Brudny rock’n’rollowy kocur na pustyni — Bobcat „Primal fury” || recenzja

O Bobcat pisałem już nie raz i zaznaczałem, że czekam i na winyla i na pełnowymiarowy debiut ekipy. No i doczekałem się. Moje rock’n’rollowe serce jest ukontentowane, bo „Primal fury” wchodzi lepiej niż cztery kompaktowe EPki, które zapowiadały ten materiał.


Bębniarz Bobcata, Arczi, napisał mi, że to, co grają to takie „Samhain na pustyni po imprezce z Cromags i Biohazard”. Nie będę się z artystami wykłócał, bo w tym przypadku jest to całkiem trafne skojarzenie. Już sama ta wyliczanka wskazuje na to, że „Primal fury” to nie jest płyta, którą łatwo wsadzić do jednej szufladki. Oczywiście, polski Danzig na wokalu, trochę stonera i sentyment do mrocznego rock’n’rolla grają tu wiodącą rolę, ale powiedzieć, że to taki punk’n’roll to dość spore uproszczenie. Godłem kapeli jest kot ale kusząca łatka pod tytułem rockowe granie z pazurem też sobie podaruję. Choć jest i pazur i kota też słychać.


Otwierający płytę „Clockwork” pokazuje pełne możliwości Bobcata — jest i czad i vibe i Danzig i ostrzejsze granie i darcie japy i poetyckie teksty i oparty na jednym dźwięku klawisz, który zawsze przywołuje mi na myśl styl Turbonegro. Czuć i Skandynawię i pustynne rejony USA.


Wokalista tradycyjnie już prezentuje zaśpiew w stylu starego, dobrego Misfits ale na „Primal fury” poszerzył swój styl o mocniejsze, wykrzyczane fragmenty. Bardzo fajna odmiana. Wyeksponowana sekcja rytmiczna z pewnością zadowoli wszystkich basistów. Właściwie to bas jest sponsorem brzmienia Bobcata. Treble i trzeszczący gain? Nie tędy droga.


Bobcat na swoich EPkach był trochę niejednolity. Zdarzały się wycieczki w klimaty a’la Depeche Mode, których na długograju nie słychać. Dłuższy format dobrze robi tej kapeli, bo łatwiej wczuć się w ten styl. Jakbym zamiast LP miał singla, gdzie na jednej stronie byłoby „Upside down”, a na drugiej „I want to get out” to miałbym wrażenie, że kolesie jeszcze nie wiedzą, czego właściwie chcą. Przy większej liczbie kawałków skutecznie się to rozmywa, bo słychać, że to ostra jazda jest  dominującym kierunkiem. Jest ostrzej niż zapamiętałem to z EPek, choć 6 z 12 utworów na „Primal fury” to utwory z nich. Jedynie z debiutanckiej EPki „Just a scratch” nic tu nie znajdziemy. Chłopaki wybrali akurat te numery, które siedzą w klimacie premierowych kawałków i fajnie to ze sobą koresponduje. Jest spójnie.


Bobcat to ciekawy zespół. Na graniu zna się doskonale i wszystko się tu zgadza. Z takim materiałem śmiało można pchać się w świat. Na przyszłość warto dołożyć trochę więcej przebojowości, choć takie refreny jak „Shake the wave” w głowie zostają na dłużej. Jeśli szukasz interesującego punk rockowego grania to Bobcat jest idealnym wyborem.


Płyta ukazała się nakładem Bad Look Records i muszę pochwalić bardzo eleganckie wydanie. Dwa kolory winyli, fajny, matowy papier, no i ta grafika na okładce. Dobra robota.



8,5/10

wyd. Bad Look Records, 2021



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz