To nie ludzie, to zwierzęta! - Moron’s Morons „Looking for danger” || recenzja

Co tu się wydarzyło… Młodzi ludzie bez punkowej siwizny na skroniach, a zamiast ubogiego hip-hopu i obnoszenia się w markowych dresach wyglądają jak obłąkani artyści z Nowego Jorku grając przy tym rock’n’rolla tak jakby XXI wiek w ogóle nie nastąpił, a świat zakończył się wybuchem kokainowej bomby atomowej w 1979 roku. Broń boże, żadni z nich hipisi. Ekipa czerpie garściami z dorobku Dead Boys i tym podobnych składów. Jest głośno, brudno, hałaśliwie i dramatycznie ekspresyjnie. Pisząc o ich poprzedniej EPce wspomniałem, że to idealny podkład do pląsania jak pojebany i synchronicznego oblewania się whisky po rozchełstanej koszuli. W przypadku pełnowymiarowej płyty mogę do pełni obrazu dodać, że robimy to o czwartej nad ranem, z obłędnym wzorkiem i w samych gaciach, które założyliśmy na lewą stronę tydzień temu. Opcjonalnie możemy wykrzykiwać jeszcze „roock’n’rooool” na balkonie.

O tej płycie napisano już wiele. W Polsce wprawdzie mniej, ale za naszymi granicami dużo. Oprócz Dead Boys Moronsów porównuje się do wczesnego Germs, New Bomb Turks, Pagans, Dictators, The Stooges a nawet w The Hives. Jest w tym ziarno prawdy, a dodać należy, że oprócz znamienitych inspiracji warszawiacy grają dobrze i brzmią wiarygodnie. Nie jest to klasyka w nowoczesnym wydaniu. „Looking for danger” to klasyka w klasycznym wydaniu. Szacun. Pokłonem dla starszych kolegów po fachu są dwa covery, które tu znajdziemy — „The man who drank too much” Cosmic Psychos i „Noise addiction” Pure Hell.


Nie jest to muzyka dla każdego. To na pewno. Trzeba też mieć do niej odpowiedni nastrój, bo nie każdy poranek zachęca człowieka do pokazywania środkowego palca każdej napotkanej na ulicy osobie. Jednak każdy, kto ma w głębi umysłu choć odrobinę szaleństwa, wie, że czasem bierze ono górę i gdy to nastąpi idealnym podkładem staje się „Looking for danger”. Jeśli chcesz odejść z hukiem z korporacji i zrobić to w taki sposób, że znajomi z pracy widząc cię będą przechodzili na drugą stronę ulicy to zanim rzucisz papierami przesłuchaj tę płytę. Może znajdziesz w niej coś inspirującego.


Podoba mi się ten album. Podoba i trochę wkurza zarazem. Fajnie jak młodzi się uczą, rozwijają, a wtedy z pozycji starszego kolegi po rock’n’rollowym fachu mogę rzucić jakąś dobrą radą. Zachowując przy tym poczucie, że też coś mi w życiu wyszło. Tutaj za bardzo nie mam tej możliwości i to jest denerwujące. Choć nie wszystkie kawałki wchodzą jednakowo dobrze, to Moron’s Morons wiedzą doskonale jak chcą grać, jak ma to brzmieć, jakie solówki grać na gitarze i jak fajnie ma być wydana ich płyta. No i niestety wszystko się zgadza. Trudno się dowalić. Nie będę więc wymieniał swoich faworytów, bo nie jest to tak proste jakbym chciał.


Może i Moronsi nie odniosą z takim graniem sukcesu w Polsce i tylko banda podsuszonych post-punkowych hipsterów będzie z uznaniem subtelnie kiwała głową w wyrazie najwyższego uznania, ale co z tego? Rock’n’roll to nie jest gra w której możesz coś wygrać. Przegrasz życie, zmarnujesz młode lata, wpadniesz w złe towarzystwo, stracisz szansę na życiową stabilizację i skończysz z depresją albo w gułagu, ale przynajmniej będziesz miał na koncie zajebistą płytę. A „Looking for danger” taka jest. Nie mam pojęcia czy winyle są jeszcze dostępne, ale jak są to polecam się nimi zainteresować. Zespołem oczywiście też.



9/10

wyd. Slovenly Recordings, 2020


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz