Co zrobisz? Nic nie zrobisz — Zbeer „Co nam zrobisz?” || recenzja

Stare łobuzy ze Zbeera wróciły na dobre. Wprawdzie na wydanej w marcu 2017 roku koncertówce „Live & loud” znalazły się dwa premierowe kawałki, ale nie spodziewałem się, że tak szybko zespół zaatakuje pełnowymiarowym materiałem. A tu i koncerty i nowa płyta. Co ciekawe, w wielu punk-rockowych podsumowaniach muzycznych 2018 roku „Co nam zrobisz?” pojawiało się w kontekście najciekawszych premier ubiegłego roku. Jak dla mnie to lekka przesada, bo oprócz kilku niezłych, żwawych street-punkowych numerów, znalazły się tu też kawałki, przez które ciężko przebrnąć bez lekkiego poczucia zażenowania.





Chłopaki ze Zbeera to już niemłodzi ludzie, ale ten chuligańsko-młodzieżowy duch trzyma się ich cały czas. Takie numery, jak „Janek” czy „Skinhead story” spokojnie mogłyby znaleźć się na pierwszej płycie kapeli — z tą tylko różnicą, że przed laty pod kątem muzycznym Zbeer prezentował się o wiele słabiej. Choć i teraz zdarzają się babole, zwłaszcza pod kątem perkusji, która od czasu do czasu lubi pograć nierówno. Nie chciałbym robić ze starych skinów grupy filharmoników śląskich, ale czasem można się po prostu bardziej przyłożyć do tematu, bo jak fajny wstęp do kawałka kłuje w ucho krzywym przejściem to nie jest to nic fajnego. Poprawiła się na pewno gitara solowa, która wprawdzie nie zaskakuje, ale pamiętając folklorystyczne solówki w „Skinhead rules” z „Time to unite” może i to najlepsze rozwiązanie. Ciekawostką jest to, że ze składu, w którym Zbeer debiutował oprócz wokalisty Sidneya nie ostał się już nikt. Nie wpłynęło to jednak na jakieś większe zmiany w stylistyce prezentowanej przez grupę, bo równie dobrze, zamiast 18 lat oba te materiały mogło dzielić i 5.

Zacząłem od czepialstwa, ale cały album Zbeera jest całkiem niezły. Ma swój oldschoolowy klimat z dawnych lat, kiedy oi music w Polsce przebijało się do scenowej świadomości. Ma też parę kawałków, które na pewno wpiszą się na długo w koncertową setlistę Zbeera. Tytułowy „Co mi zrobisz?” czy „Skorumpowana młodzież” to referencyjne przykłady dobrej formy nowego Zbeera. Są tu też niestety te bardziej paździerzowate momenty. Słabe głównie ze względu na teksty, które takiego zgreda jak ja, który już od dawna nie jest nastolatkiem, raczej żenują niż śmieszą. Mowa o otwierającym album kawałku „Zabiję ojca ci” i „Ostatni raz”. Być może nie odnajduję się w tym subtelnym romantyzmie prezentowanym przez Zbeera, bo oba te numery dotyczą tematyki miłosnej i uczuciowych rozterek podmiotu lirycznego. Kurcze, już bardziej mi leży ten „Janek” o kolesiu, który „chce zabijać, chce mordować, on chce dziś odreagować. Dzisiaj”. Jak widać, wciąż nie są to liryczne klimaty Wisławy Szymborskiej czy Juliana Tuwima, ale i tak brzmi to lepiej niż januszowy numer o wyproszonym pożegnalnym numerku przed zerwaniem z dziewczyną… Mam jednak wrażenie, że te słabsze momenty mogą być wynikiem jakieś sentymentu, bo być może te teksty przeleżały w szufladzie parę dobrych lat i odkurzono je przy okazji nowych nagrań? Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że to nie jest kierunek, w którym Zbeer będzie podążał w przyszłości.

Czasem tak bywa. Gdyby to była EPka z sześcioma numerami to w zależności od finalnej selekcji piosenek mógłby z tego wyjść albo fajny, świeży street-punkowy album albo podszyty zażenowaniem śmieszkowy zestaw dla starych skinów, którzy już wcale nie muszą strzyc włosów na krótko bo wyłysieli. Ale na pocieszenie mają pod nosem kawał wąsa. Choć patrząc wyłącznie pod kątem muzycznym oba te zestawy brzmiałyby ok.

Wersja CD została wzbogacona o dodatkowy krążek z debiutem Zbeera „Time to unite” z 2000 roku. Jak byłem dzieciakiem to lubiłem te kawałki, ale po latach ich toporność, zwłaszcza w przypadku gitary solowej wygrywającej prościutkie melodyjki na jednej strunie, mnie zaskoczyła. Choć nie ukrywam, że też jakiś sentyment się we mnie obudził, więc potraktujmy ten dodatek jako miły prezent dla starych fanów, którzy po raz pierwszy w historii będą mogli posłuchać tych piosenek na CD, bo pierwotnie ukazała się wyłącznie kaseta. A dla nowych może to być zaskakująca lekcja, jak to się grało przed laty.

Plusy za ciekawą oprawę graficzną. Ostatnia koncertówka Zbeera nawiązywała i do legendarnego składaka „Oi! The album” i serii koncertowych płyt „Live and loud”, a nowy krążek przywodzi na myśl kolorowe okładki płyt „Greatest hits” Cockney Rejects. Dobrze to wygląda a klimat się zgadza.

6,5/10
Zbeer "Co nam zrobisz?", wyd. Lou Rocked / Oldschool Records, wrzesień 2018


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz