Recenzja: Kontrkultura „Paranoje” — solidnie i konkretnie

Cztery lata trzeba było czekać na drugą płytę krakowskiej Kontrkultury, lecz ci, którzy czekali z pewnością zawiedzeni nie będą. Kontrkultura wraca z dziesięcioma solidnymi numerami, które z jednej strony  kontynuują obraną na debiucie drogę, a z drugiej są osadzone w mocnym punkowym klimacie wczesnych lat 90tych, spod znaku Dezertera i starej Armii.

Zapowiadający płytę numer „Ulotny stan skupienia” nie do końca na to wskazywał, a otwierająca go gitara ocierała się o specyficzne brzmienie KSU z czasów Jasia Kidawy. Jednak cały materiał tak lajtowy nie jest. Wokalista i gitarzysta grupy, Zwierzu, wydaje się mocno wkurzony. Odbija się to i na tekstach i na muzyce, która jest agresywniejsza i bardziej konkretna. Na „Poza dobrem i złem” muzycy mieli tendencję do rozwlekania numerów i dorzucania do nich pozornie niepasujących do całości elementów. Z tego co pamiętam jeden utwór trwał ponad 7 minut z czego 3 minuty zajmował przełamujący go bridge. Na „Paranojach” takich połamanych fraz jest znacznie mniej, ale wciąż zdarzają się ciekawe ozdobniki, jak choćby wtręty z muzyki dawnej w „Królu bałaganu”. Zanim przesłuchałem płytę, słyszałem ten numer na żywo i pierwsze skojarzenie związane z tym bridgem brzmiało Korpiklaani. Szkoda, że z wersji płytowej ściągnięto przestery, bo motyw stracił przez to trochę ze swojej mocy. 

Warto wspomnieć o tekstach, których inspiracją, jak wyznał mi Zwierzu, jest jego trzydziestoletni kredyt. Coś takiego potrafi wpędzić w poczucie beznadziei nawet najtwardszych zawodników i to słychać. Mocna „Wojenka i szabelka” z tekstem o dehumanizacji ofiar czy bardziej osobiste „Nie zostanie wiele z nas” to naprawdę błyskotliwie ujęte teksty, które zapadają w pamięć. 

Zespół wrócił ostatnio do koncertowania, a Kontrkultura na żywo to czad, energia i wkurwienie. Polecam ich zobaczyć zanim Zwierzu spłaci kredyt.

7,5/10
Kontrkultura „Paranoje”, wyd. własne, październik 2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz