Po Prostu jak Ramones — Inhalators „Inhalators” || recenzja

Gdyby ta płyta ukazała się w 1977 roku w Anglii to by była dziś klasykiem. Inhalators wzięli z początków punk rocka wszystko, co najlepsze i nagrali album, który może i nie jest innowacyjny, ale zabija energią, nonszalancją i humorem.


Muszę przyznać, że jestem fanem tej kapeli. Widziałem ich koncert w 2017 roku i już wtedy zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie. W tym czasie Inhalators mieli na swoim koncie demo i mówili, że kawałków na płytę mają sporo, więc lada moment coś nowego się ukaże. Cztery lata minęły jak jeden dzień i mamy to wiekopomne dzieło.

Inhalators to skład, który z niejednego pieca jadł. Na wokalu Wróbel z Damrockers, Royal Kids of 77 i Biletów do Kontroli, a wspierają go Mery z P.D.S., Wojtek z P.D.S. i Satellites oraz Smoła z Nowego Świata i Firenze. Już patrząc na zespoły, w których grali członkowie kapeli można zgadnąć, co znajdziemy na płycie. Nie, nie jest to nowojorski hard-core. 14 kawałków, które wspólnie stworzyli ma jednak w sobie coś z Nowego Jorku i początków tamtejszej punkowej sceny. Głównie za sprawą Ramones, którzy doczekali się tu nawet hołdu dla siebie w ultra-ramonesowym utworze „2263”. Jednak napisać o Inhalators, że to takie Ramones tyle, że po polsku to stanowczo za duże uproszczenie. Pomimo nieskrywanej miłości do Ramones, wzorowania się na brytyjskiej klasyce 77 i coverze Australijczyków z Radio Birdman to Inhalatorsi mają w sobie całkiem sporo polskiego sznytu. Na pewno słychać sentyment do Po Prostu (w „Teenage punk” wręcz dosłowny), choć jak dla mnie Inhalatorsi przebijają klasyków trójmiejskiego bezsens-rocka.

Czym wygrywają? Przebojowość i chwytliwość tych kawałków jest bezdyskusyjna. Refreny „Ataku serca”, „Dziewczyn w ramoneskach”, „Teenage punk” czy „Marka Piernika” przyczepiły się do mnie jak rzep do kociego podogonia. Nie przeszkadza w tym nawet dość surowa realizacja materiału, któremu bliżej do koncertowej żywiołowości zespołu niż studyjnej słodkości płyt niektórych klasyków punka 77 z UK. Kolejny mocny akcent to... dowcipne teksty. Wiem, że śmieszkowanie jest teraz passee, ale Inhalators to nie kapela pokroju Łydki Grubasa czy Nocnego Kochanka. Tutaj humor nie jest prostacki, a sam dowcip polega czasem na samej tematyce utworu (jak choćby „Atak serca”), czasem na humorystycznym sportretowaniu realiów współczesnej sceny („Teenage punk”, „Another kind of dziad punk” czy nawet „Marek Piernik”), a czasem na brawurowej znajomości języków obcych w wykonaniu Wróbla („Merci madame”). Zresztą w tej ostatniej kwestii chłopaki liczą pewnie na międzynarodowa karierę, bo oprócz języka polskiego w tekstach pojawia się angielski, hiszpański, francuski, niemiecki i czeski. Światowo.

Całość dopełniają chwytliwe gitarowe zagrywki. Nie uświadczysz tu skomplikowanych solówek czy wyrafinowanego technicznie grania, ale przebojowa prostota Inhalators, a zwłaszcza fajny akcenty i przełamania, zostają w głowie na dłużej. Dla urozmaicenia na płycie można usłyszeć również saksofon i klawisze, ale jest to tylko przyprawa, a nie stały element twórczości. No i dobrze.

Chwalę, chwalę, ale nie wszystko mi się tutaj podoba. 14 numerów to dużo, a kilka z nich spokojnie można zakwalifikować do grona wypełniaczy. Zwłaszcza kończący płytę „Los Inhalatores”. Również ta surowa produkcja, mimo, że punkowa, czasami temperuje przebojowość materiału. Nie wiem czemu Inhalatorsi nie pokusili się o chórki i trochę więcej proto-punkowej słodzizny. Nie krępowałbym się z tym na przyszłość, bo większa dawka klimatów Buzzcocks czy Undertones by tu pasowała.

Mam nadzieję, że na tym długo wyczekiwanym debiucie się nie skończy i za jakiś czas usłyszymy coś więcej. Czekam, bo takiego grania w Polsce zawsze było zbyt mało.

7,7/10
wyd. Enigmatic, 2021


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz