Recenzja: Stanisław Grzesiuk „Pięć lat kacetu” — obozowy survival… i nie tylko

„Pięć lat kacetu” Stanisława Grzesiuka to klasyka literatury, ale dopiero w 100. rocznicę urodzin autora doczekała się premierowego pełnego wydania. Pierwsze wydanie, które ukazało się w druku 60 lat temu, w 1958 roku, porównano z rękopisem powieści (tak, rękopisem, na wewnętrznej oprawie książki można znaleźć zdjęcia pojedynczych, zapisanych ołówkiem stron — robi to spore wrażenie) i uzupełniono o usunięte fragmenty.


Niektóre z usuniętych zdań i akapitów niewiele wnoszą do opowieści, zazwyczaj są to dygresje dotyczące obozowej prozy życia, ale zdarzają się też fragmenty, które doczekały się wycinki ze strony cenzury. Choćby fragmenty dotyczące Cyrankiewicza, negatywne opinie Grzesiuka dotyczące obozowego ruchu oporu czy historia o homoseksualnym księdzu. Pewną ciekawostką jest fabularyzowany aneks „Konkurs kompozytorski na bloku numer jeden” różniący się formą od reszty książki, a tyczący się kolejnej drażliwej kwestii jaką były obozowe bloki prominenckie. Ta szczera opinia Grzesiuka również została wycięta z pierwotnej wersji „Pięciu lat kacetu”. Jednak tych usuniętych wątków nie jest dużo i w tym liczącym przeszło 600 stron dziele stanowią niewielki odsetek.

„Pięć lat kacetu” w barwny i pełen szczegółów sposób (jak on to wszystko zapamiętał?) opowiada o tym jak wyglądała codzienność w obozach pracy Dachau, Mauthausen i Gusen w latach 1940 - 1945. Grzesiuk nie pisze pięknie, za to pisze szczerze, otwarcie i dokładnie. Mnogość zapamiętanych szczegółów i nazwisk robi spore wrażenie. Czasem tych szczegółów i drugo, trzecio i czwartoplanowych bohaterów opowieści jest tak dużo, że ciężko się połapać kto, z kim, co i dlaczego. A Grzesiuk opowiada o wszystkim. W największej mierze o sposobach na unikanie pracy ponad siły oraz o tym, jak organizowano jedzenie.

Jedzenie w obozie było tematem numer jeden. Bez niego człowiek nie był w stanie przeżyć, a brakowało go cały czas. Stąd też większość z obozowych historii opowiada o tym, co się jadło, jak się jadło, i czego się nie jadło, gdy człowieka dopadała wykańczająca biegunka. Niewolę przeżywali tylko więźniowie dobrze zorganizowani. Tacy, którzy nie dali się złamać i wierzyli w to, że ten wygrzebany z ziemi kawałek nadgnitego ziemniaka pozwoli na przeżycie kolejnego dnia. I tak codzień, dzień po dniu, wciąż się dzieje życia cud…

Grzesiuk pomimo tego, że znalazł się w piekle na ziemi, na życie patrzył z dystansem, humorem i podejściem godnym warszawskiego cwaniaka. Czytając tą opowieść miejscami byłem zaskoczony, jak na spokojnie można podejść do tej nienormalnej sytuacji, jaką jest niewola, terror, głód i praca ponad siły. Czuć, że autor traktował ją niekiedy jako przygodę — grę czy wyzwanie, któremu trzeba stawić czoła. I przeżyć.

Książka Grzesiuka nie pasuje do literatury obozowej omawianej w liceum. Przede wszystkim jest zbyt szczera, otwarta i bezpośrednia. Autor nie stara się również przedstawić całej sytuacji w szerszym kontekście. Grzesiuk niewiele miejsca poświęca faszyzmowi, polityce i powodom, dla których znalazł się w obozie. Opowiada po prostu o sobie, o tym, co widział, o tym co przeżył i o tym, jak udało mu się tego dokonać. Jest to raczej przewodnik, co zrobić, jak znajdziesz się w niewoli i nie zamierzasz dać się wykończyć przy łopacie czy w kamieniołomach. Czasami odnosiłem wrażenie, że porady Grzesiuka można równie dobrze wykorzystać dzisiaj w wielkich korporacjach, nastawionych na wyeksploatowanie pracownika. Choćby z tego powodu warto ją przeczytać.

A pod koniec kwietnia ponownego wydania w tej samej formule doczeka się „Boso ale w ostrogach”. Czekam!

8/10
Stanisław Grzesiuk „Pięć lat kacetu”, wyd. Prószyński i S-ka, styczeń 2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz